poniedziałek, 9 sierpnia 2010

piękne jest proste

W ostatnim czasie przydarzyło mi się mnóstwo przygód, zdumień i olśnień. Zanim jednak pociągnę ten temat, powiem Wam, że nie jestem Anką, która spija w życiu nektar beztroski. Przeszłam w ostatnim czasie potężny kryzys i w jego kontekście te wszystkie moje małe radości nabierają szczególnego znaczenia. Można być przygniecionym czymś i wciąż pragnąc życia. Moje doświadczenia wywołały we mnie potężne pragnienie, jakiś zew, którego nijak nie chcę ugasic, ponieważ chodzi o samo życie. Bardzo, niemal straszliwie bardzo chce mi się życ, mieć nadzieję, być cierpliwym i zaufac Bogu. To są sprawy, które w obecnym czasie mają dla mnie szczególne znaczenie.

Nie było więc dla mnie niczym pozbawionym sensu to, że w te wakacje znów znalazłam się w miejscu, które kojarzy mi się z potężną opieką Boga, a tej doświadczyłam w pamiętnym Gdańsku będąc wtedy jeszcze niewierzącą osiemnastolatką. O Jego działaniu napisałam w jednym z pierwszych postów na tym blogu. Ponowne znalezienie się na pamiętnej stacji PKS przypomniało mi o Kimś, jakby ten Ktoś chciał powiedziec: „zobacz, wtedy pomogłem Ci, teraz też Ci pomogę. Proszę, zaufaj mi”. Niczego w życiu teraz nie potrzebuję bardziej niż zaufania i cierpliwości do biegu wydarzeń, własnej słabości, cudzych decyzji itd. Cieszę się więc, że Pan Bóg przypomniał mi, że jest, działa i …kocha.

Dalej, niezwykłym momentem było dla mnie golenie głowy. Odbyło się ono w zaskakujących mnie okolicznościach, w które wplótł się wątek przygodowy. A ja tak kocham przygody!

Wiedziałam, że chcę pójść do fryzjera nad morzem, ale zamiast tego idąc drogą wśród straganów zobaczyłam młodego chłopaka, który golił koledze głowę. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie podeszła do nich i nie zapytała ich, czy mogliby pożyczyc mi maszynkę:).
Chłopaki stanęli dęba, uśmiechnęli się niedowierzająco, ale powitali mnie po chwili z entuzjazmem, a ja usiadłam i znajoma Benia wyżyła się na moich włosach. Czułam w tamtej chwili, że ŻYJĘ!

Płynęłam promem z Helu do Gdyni, i było mi tak spokojnie….

A najpiękniejszy w tej nadmorskiej wyprawie był moment….
Bałtyk szalał, było zimno, wszyscy chodziliśmy w kurtkach, a ja dodatkowo w bluzie i polarze, i o zachodzie słońca poszłam popływac. Najcudowniejsze uczucie, które zdarza mi się tylko nad morzem. Zjednoczenie ze sobą, naturą i światem. Jakbym była naga i dokonywał się cud narodzin. Fantastyczne przeżycie! Dodac do tego moją prawie łysą głowę, której wygląd jest ściśle związany z dokonanymi i dokonującymi się przemianami we mnie...

Wspaniale też mi było móc pływac w jeziorze Nidzkim, w którym śmiało spędziłam dobre godziny. Środek zatoki jeziora, w pobliżu żaglówki, dzikie ptaki, woda, ja i moje modlitwy...

Ostatnio miałam też okazję przebywac na dwóch wsiach. Wiecie, jakie to wspaniałe móc rozmawiac z dobrą koleżanką, której nie widziałam 4 lata, a swoboda tych pogaduch dorównywała starym czasom?
Dobrze mi się rozmawiało z Jej Rodzicami i oczywiście złapałam metafunowy kontakt z dziecmi Asi. Czteroletni Antoś - w ramach tego, że dzieci nieraz chcą coś pokazac gościom (np. lalki, misie, samochody, bajki) - zaprezentował mi … kilka utworów Straussa, które zna na pamięc. Myślałam, że spadnę z krzesła. Nauczyłam się też nowego wyrażenia: „Nie pyskutuj!”:).
I moje zdumienie! We wsi Zduny Nowe oglądałam świnie i szczerze, nawet nie wiedziałam, jakie one potrafią być wielkie! To taki drobny epizod, ale moje radości, to właśnie te drobne fragmenty życia.

A dzisiaj wróciłam z wsi podlaskiej…
Jejku, ale było świetnie! Nieśmiała córeczka moich dobrych znajomych stała się moją pierwszorzędną kumpelką i spędziłyśmy rozkoszne chwile przy zabawie z balonem. No, i oczywiście, poznałam Jej zabawki, więc, rozumiecie – prawdziwa nobilitacja!
Zachwyciłam się urodą drugiej córeczki!

A co najzabawniejsze, miałam okazję brac udział w wiejskim odpuście! Uwierzcie mi, jestem z Ostrołęki, niedużego miasta. Nieraz spędzałam czas na wsi w dzieciństwie. Ale dzisiaj czułam, że ten odpust to totalny kosmos dla mnie, czyli stalam się rasowym wielkomiejskim szczurem! Najpierw zdumiała mnie ogromna ilośc ludzi, którzy przyszli do kościoła. Przybyli do Malowej Góry z kilku wiosek. A kiedy rozpoczęła się dwugodzinna Msza, jak oni ryknęli potężnym, a pewnym swego głosem śpiewając i mówiąc to wszystko, co Eucharystia przewiduje. Takiego głosu tłumu dawno nie słyszałam.
Niech się schowają dominikańscy fani albo wielbiciele kazań ks. Pawlukiewicza w św. Annie.
W Warszawie tłumy, a tłum ryczy w Malowej na Podlasiu.
Ta wiara, to zaufanie do.. księdza, ten przytup serca! To chyba można spotkac już tylko na wsi. Prawdziwe wiejskiej wsi! Moja Małgosia, ukochana koleżanka, dzierżyła wstęgę podczas procesji, a tłum szedł i końca jego nie było widac. A te kobiety w strojach ludowych! Ach, tu w Warszawie, gdzież by spotkac te czerwone korale, te ozdobne chusty, te buty wiązane? Chyba tylko w Muzeum Etnograficznym.
A potem jak myśmy się wszyscy rzucili na stragany z jedzeniem!:) Wszystkie wioski napełniły w sierpniowym i dusznym upale, pod palącym słońcem, wygłodniałe żołądki.

Naturalnie, znowu kogoś poznałam, bo zaczepiłam:). Cudowne „Leśnianki” – zespół ludowy - w takich pięknych strojach, że nie mogłam powstrzymac swojego zachwytu i go centralnie wyraziłam zdobywając w ten sposób serdeczne koleżanki na chwilę, niepowtarzalną dodam. Jadłam, piłam, tłum się przepychał, a mimo to czuc było pogodny nastrój tych ludzi i dobrą atmosferę całego wydarzenia. Odbył się konkurs, który zorganizował… KRUS, pytania były… gatunku rolnego, a uczestników było wielu. Zespoły śpiewały na scenie, a naprzeciwko niej sprawnie funkcjonowały stragany z potężną ilością „obciachowych” przedmiotów, z których jeden (w tajemnicy Wam powiem) zakupiłam:).
Moja zaczepnośc nie miała końca, więc dorwałam jakąś panią straganiarkę i poprosiłam, żeby mi pokazała, jak zawiązała chustę, którą tego dnia miała na głowie. Pani, lekko skonsternowana prośbą o usługę, za którą nie przysługiwał zwyczajny zysk, dokonała namaszczonej prezentacji, która została nagrodzona zyskiem odpustowym, to znaczy uszczęśliwiła mieszczkę niekumatą w temacie „chusty i 100 lat parafii wiejskiej” i usłyszała ekstatyczne, nieco omszałe ze szczęścia parafialne słowo: „dziękuję” *.

Zakochałam się ponadto w urodzie pewnej młodej kobiety i nie mogłam oderwac oczu od jej zniewalającego uśmiechu.

A na koniec popatrzyłam na tych wszystkich ludzi i dotknęłam jakiejś niezwykłej radości płynącej od nich. Ktoś tańczył, ktoś inny grał, a kto inny jadł przepyszne pierogi. Czyż to nie fantastyczne?

Całości dopełnił fakt, że byłam u ludzi, których gościnnośc, skromnośc, dobroc i szczerośc postępowania są dla mnie piękną przygodą znajomości i choc życie mamy inne od siebie nawzajem, to jednak jakiś duch nas połączył i tak zwyczajnie, po ludzku i Bożemu, towarzyszymy sobie. Tu, w Kijowcu, zawsze czułam się, jak w domu. Jak ktoś, na kogo się czeka.

Dziękuję Ci Gosiu, Zbyszku, Martynko i Karolinko!
Niech Wam Pan Bóg na tym Podlasiu z całą mocą błogosławi!

fAnka Waszego domu



* efcharisto