piątek, 22 listopada 2013

Popatrzcie, oto Jezus! Czyż nie jest piękny?

Niczego poważnego z mojego życia nie rozumiem poza coraz większym upewnianiem się, że jestem coraz głębiej w sobie i że to sprawa Boża. Gdyby pomyśleć na sposób pobożny, to Bóg daje mi poznać, jak jest blisko, że jest ciepły i ….dalej nie umiem opowiedzieć.

A gdyby pomyśleć na sposób kontemplatywny, to jest On i ja.

Tajemnica.

Jak wspomniałam jestem dzieckiem Bożym i ON prowadzi mnie coraz bardziej w kierunku dziecięctwa.

Moje życie rozsypało się i choć jestem w kryzysie, zauważam Czułość Serca.

Był czas, że w kółko trafiałam na fragmenty Ewangelii o dzieciach. Zastanawiałam się, czy chodzi o to, żebym nadal pracowała z dziećmi. Jak zauważam, po części może o to chodzić. Obecność dzieci uzdrawia moje zranienia, uczy mądrości, wprowadza w radość i świeżość patrzenia. Dzieci są stale obecne w moim życiu. Ostatnio zrozumiałam również, że Pan Bóg zaprasza mnie ponadto, abym przebywając z dziećmi uczyła się na nowo mojej szczególnej drogi powołania – dziecięctwa.
Zanim jednak do tego doszło, długo zmagałam się z tym. Mój kierownik duchowy poznając mnie, moją drogę i te „przypadkowe” czytania Ewangeliczne mówił o Bożej zachęcie, abym te czytania odnosiła do siebie.

Następnie w imię posłuszeństwa nakazał mi przyjąć DAR DZIECIĘCTWA.

Ale co tam! Ja przecież wiedziałam lepiej, czyż nie?

Dopiero w Szczecinie dotarło, że Jezus mówiąc "pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie" zwracał się do mnie.

Otóż zaczęłam regularnie jeździć tam na kurs psychoterapii chrześcijańskiej. Pisanie o tym, co tam się dzieje to integralna z tematem sprawa, jednak nie mogę o tym pisać szczegółowo. Ograniczę się zatem do pewnej nocy, który miał miejsce chwilę po moim pięknym poranku z nieznajomą panią, u której w samochodzie zostawiłam telefon.

W Szczecinie doświadczyłam czegoś, co mam nadzieję długo pamiętać jako szczególny znak Obecności Bożej.
Najpierw zamieszkałam w Domu Rekolekcyjnym św. Józefa. Jak wspomniałam w innym poście, ta relacja jest żywa i nieuporządkowana. To jedyny święty, którego bardzo nie lubiłam, a jednak stał się kimś kogo bardzo potrzebowałam i On sam pokazał mi w jaki sposób mielibyśmy się we dwoje układać, żebym ja spełniała głębokie potrzeby swojego serca zamiast rzucać focha o ścianę, bo nie załatwił mi męża czy pracy. Kiedy Józio zwierzył mi się, o co Józiowi chodzi, a co zawiera się w tym, o co mnie naprawdę chodzi, moje serce uspokoiło się.
A Józio nazwał sprawę po imieniu i krótko – Ty ojca potrzebujesz, nie męża. Na to ja do niego – zostań więc szybko moim tatą, żebym nie skamlała tu i urazy do Ciebie nie podsycała.

Został natychmiast.
Zamieszkałam w Jego domu.

W grupie naszej szczecińskiej jest na dobitkę siostra józefitka :)

Mówiłam, że zaczęłam też wchodzić w znajomość z Faustyną? W grupie jest kolejna siostra, której zgromadzenie założył ks. Sopoćko – spowiednik św. Faustyny.

Robi się ciekawie. Se myślę. Znajomi święci są tu ze mną.


W Domu św. Józefa na stołówce obok naszej grupy kursantów jedzą sobie posiłki franciszkanin z dziewczynami różańcowymi. Dziewczyny mają tak na oko ok. 50-60 lat, ale co tam, młode są na pewno, a ja widzę franciszkanina. Robi się gęsta atmosfera, bo Franciszek był moim pierwszym najukochańszym świętym, relacja po latach odnawia się, mamy się świetnie, kochamy mocno i Franciszek to mój starszy brat – tak układa się nasza więź.
Co to znaczy dla Anny Laskowskiej? To znaczy, że moi bliscy święci przyszli mnie odwiedzić i ja już wiem, co Oni mają mi do zakomunikowania.

Okazuje się natomiast, że wiem guzik, bo za mało. To że Pan Bóg się właśnie do mnie czule uśmiechnął, to pojęło moje serce i cieszy się.
Ale to, że Pan Bóg zamierza ze mną zatańczyć pewnej nocy, no, to kto by się spodziewał...

Nasza grupa kursantów skończyła właśnie zajęcia, a ja wyszłam z ludźmi na szczeciński spacer. Szczegół, że jak pisałam w innym poście byłam nabuzowana i nosiłam w sobie wiele złości, której źródła nie umiałam odnaleźć, dlatego było mi ze sobą bardzo trudno. Uznałam, że czas odłączyć się od ludzi i spacer przedłużyłam. Noc już była, a ja gniewnym, choć spragnionym głosem wołam: „Wyprowadź mnie, Boże!!!Wyprowadź!!”


Wracam ze spaceru z poczuciem nie ukojenia i z wewnętrznym wyciem.
Na dworze jest kilka znajomych już osób, w tym pewna kobieta, z którą jest nam poniekąd blisko ze sobą i ni stad ni zowąd proponuje, żebyśmy wpadły na chwilę do kaplicy, która jest na zewnątrz naszego budynku mieszkalnego.

Wchodzimy tam we dwie. A w środku są wspomniane wcześniej i wciąż młode dziewczyny różańcowe, które głośno modlą się Różańcem.
Ja wolałam sobie pobyć inaczej, więc moje usta milczą.
Siedzimy już jakiś czas, kiedy nagle wchodzi franciszkanin i zaczyna przygotowywać ołtarz do nocnej Mszy Świętej.
Zostajemy?
Zostajemy.

o. Paweł od razu zionie Duchem i zapowiada, że Ewangelie wybierze Bóg, dlatego po ludzku patrząc wybór pada na chybił trafił.

Następuje kazanie. Kazanie, które odnosi się do Ewangelii trwa może 40 min., może dłużej.
Dotyczy dziecięctwa Bożego, drogi, którą Jezus przygotował dla dwóch kobiet – jedną z nich dziewczyny i o.franciszkanin znali, a rozpoczęto po Jej śmierci zbieranie dokumentów ku przyszłej beatyfikacji (nie pamiętam, niestety, nazwiska) oraz Sługi Bożej s. Marii Konsolaty Betrone.

Czy się przesłyszałam? Dziecięctwa Bożego?

40 min. o dziecięctwie Bożym. Słowa spływają do mnie...Spływały, kiedy Jezus rozmawiał z s. Konsolatą o maleńkiej drodze miłości. O tej drodze mówi o. franciszkanin.
Następnie gromadzimy się blisko ołtarza. Tak blisko..
Ojciec cieszy się, dziękuje Bogu za obecność dwóch nadejszłych przypadkiem dziewczyn – mojej koleżanki i mnie (przypadek – ukryty i zaplanowany przez Boga moment/św. Teresa z Avila).

Ojciec tłumaczy ponadto, co właśnie dzieje się w czasie Eucharystii.

Co oznacza Ofiarowanie. Czemu ten moment jest taki szczególny.
Teraz wszystko oddajemy Chrystusowi, nawet największy ból, a On wszystko odda nam za chwilę z powrotem przebóstwione.
Nie ma ucieczki od bólu. Są zmartchwychwstałe rany.

Komunia.
Ze wstydem nie mogę przyjąć Ciała i Krwi.

Myślę sobie: „ w co Ty mnie wpakowałeś, Boże!
Co za lipa, że jest nas tak mało, wszystkie jesteśmy tu blisko Ciebie i siebie,a zaraz wyjdzie szydło, że ja jedyna nie przyjmę Ciebie.” Skomentuję uczciwie, że nie dopada mnie ból oddalenia od Boga, ale kasuje wstyd ludzki, że będzie obciach.

O. franciszkanin podchodzi do każdej z nas i zanim nakarmi, długo błogosławi.
Do jednej z kobiet podchodzi i pyta – kochasz Chrystusa? Ona – tak, kocham. On, jakby nie dosłyszał czy nie będąc pewnym, pyta po raz kolejny – ale czy kochasz Go?
TAK, JEZU, KOCHAM CIĘ CAŁYM SERCEM - Ona wyrywa z głębi.
CIAŁO I KREW CHRYSTUSA – karmi On.
AMEN – rzecze Ona.


Wreszcie przychodzi kolej na mnie: „Ja nie mogę”, mówię.
„Poczekaj”, mówi On.

Karmi dziewczynę po mnie i wraca do mnie mówiąc: otrzymasz Jezusa duchowo.

I modli się nade mną kładąc swoje dłonie na moją głowę: Jezu, daj Jej oczy Maryi. Daj Jej Siebie. Przyjdź do Niej.

PRZYCHODZI.

Jestem....trudno wytłumaczyć....w Obecności Bożej...


Zachodzi u mnie proces kołowacenia i zachwytu.
„Co mi teraz dajesz, Boże? Czy to jest Twoja odpowiedź na mój krzyk niepokoju i wołanie o Ciebie?!
Czy wyprowadzasz mnie właśnie?!”


Zbliża się północ.
Przychodzi mi do głowy kosmiczna myśl, że chcę się wyspowiadać. Teraz.
Zaraz dopada mnie lęk.
O tej porze? Zwariowałaś, dziewczyno? Jesteś nieprzygotowana itd. itp..

Tak, wymówkoza, odzywa się.
Odsuwam myśl o spowiedzi.

Msza kończy się. Ja nadal jestem wytrącona zaskoczeniem sytuacyjnym.
Franciszkanin zapowiada całonocne czuwanie przy Najświętszym Sakramencie i ustala z dziewczynami różańcowymi dyżury.
Nagle informuje nas, że za chwile będzie nas błogosławił purifikaterzem, który ma coś wspólnego z Krzyżem, na którym umarł Chrystus i został właśnie przywieziony z Jerozolimy.

A zatem jazda duchowa nadal trwa.
Po kolei zaczyna kłaść na twarzach klęczących kobiet ten biały materiał, a One będąc błogosławione nim, padają na podłogę jak muchy...zaśnięcie w Duchu Świętym.

Ja zapadam w lekką panikę. Boję się utraty kontroli nad sobą.
Ale chcę, żeby nade mną się modlić. Dlatego podchodzę, klękam i mówię: boję się, niech się ojciec tak modli, żebym tu nie padła.

Na to On, może lekko rozbawiony, a w każdym razie uśmiechnięty, odpowiada: Duch Święty zna Twoje lęki i rozumie je, dlatego niczego nie zrobi wbrew Tobie. Ty bądź JEGO DZIECKIEM.

Odpływam z tym, co właśnie powiedział. Odparowuję: ale mi ojciec powiedział, trafił ksiądz w sedno!

Po czym następuje piękna modlitwa nade mną, której słodkie słowa są wciąż we mnie. Kiedy ojciec zdejmuje z mojej twarzy puryfikaterz, a ja wstaję, On z wnętrza siebie do wnętrza kaplicy i do patrzących kobiet woła wskazując na mnie – popatrzcie, oto Jezus! Czyż nie jest piękny?



CDN.

:)