niedziela, 27 listopada 2011

Toledo





Pewnego sierpniowego i późnego poranka wsiedliśmy do autobusu. Dzień był, jak zwykle, słoneczny. Radosny dla oczu. Za Miloszem napiszę: „wszystko było rytmem przesuwających się drzew, ptaka w locie”.
Wymykaliśmy się z Madrytu ciekawi jakiejś przygody. Imperializm stolicy sycił nasze oczy i z wolna ogarniało mnie (nas) znużenie oglądanymi poraz kolejny tymi samymi widokami. Można byłoby odnieśc wrażenie, że mieszkamy tu od dawna, że właściwie jesteśmy stąd i mamy już swoje miejsca. Na przykład, ja – uzależniona od wydawania pieniędzy na CD z muzyką – jak cma krążyłam myślami, krokami, burczeniem brzucha i monotematycznym arsenałem słów wokół sklepu FNAC (hiszpański odpowiednik Empiku) po to tylko, żeby pod jakimkolwiek pretekstem, niby przypadkiem, zupełnie z powodów kulinarnych (bo kulturowe znajdowały się w muzeach, dzielnicy literackiej i parku) i pamiątkowych (trzeba przecież było zaopatrzec bliźnich w wachlarze), wylądowac na drugim piętrze przy mającej na mnie chrapce muzyce flamenco. Głupstwem byłoby sądzic, że biedna nie mogłam się jej oprzec. Ale prawdą jest, że cierpię na nieuleczalną dźwiękozę estetyczną, która objawia się chronicznym tłuczeniem kilkuminutowych insektów barwy aksamitnej. Dom, nie-dom, znajdziesz mnie z pluszowym młotkiem wszędzie. Chciałam więc sprawdzic, czy insekty nie kręcą się we FNACU. No i – jak każdy, kto przebywa w zainfekowanym pomieszczeniu, zaraziłam się i poległam. Miałam dużo szczęścia potem, bo – jak wspomniałam w jednym z pierwszym postów o Madrycie – dostałam w prezencie sporo pieniędzy od Pani Lufthansy. Infekcja skończyła się więc bezboleśnie, a ja mogłam bez granic rozkoszowac się kupioną muzyką.
Jakby jednak powiedział wielki poeta, Madryt już się nam nieco otrzaskał. Trzeba było nowych podniet.


Toledo, Toledo, Toledo… - jak echo rozpływały się opowieści zachwytu nad miastem, które było pierwszą stolicą Kastylii. Pionierzy pozamadryckich wojaży nie szczędzili nam słów zachęty do spojrzenia temu skupisku w oczy.

Pojechaliśmy.
Zobaczyliśmy.

Od razu poczułam, że jestem w innej konstelacji architektonicznej. Nowe, nieznane zdumienie w sercu i na ustach. Toledo zakradło się w centralny rejon wzruszeń i wstrząsnęło moją ukrytą pychą. „Phi! Jeśli Hiszpania wygląda jak Madryt, to Polska jest ładniejsza. Ależ mi egzotyka – ten Madryt!”

Patrzę i czuję swój oddech na chodniku.

Oto historia. Oto inne tempo życia. Oto echo dawnych wojen, arabskich wpływów. Oto zabytki. Oto sztuka.

Miasto zdawało się nie być ruszone przez ząb czasu. Wąskie uliczki, specyficzna mozarabska zabudowa, kaktusy, aloesy, rzeka, stary kamienny most, sklepiki i jedyna w swoim rodzaju gotycko-barokowa Katedra. Poczułam, że jestem w innym świecie i ta innośc natychmiast wydała mi się niezwykle pociągająca. W chwilach szczególnie intensywnych zachwytów moja zdolnośc opisu matowieje i jedno, co jestem w stanie z całą mocą teraz napisac, to... pod wpływem tego rdzawo-białego miasta poczułam nieokiełznany zew inspiracji.

Piękno Katedry poruszyło mnie najgłębiej. Każda przestrzeń została w niej zrealizowana. Mój każdy krok w jej wnętrzu nasycony był dotykami autentycznego przeżywania. Pomimo, że Toledo reprezentuje południowo-orientalny charakter, a Katedra przyswoiła styl dawnej Francji, obie odmienne od siebie kompozycje wspóltworzą fantastyczną harmonię. Nigdy nie byłam we wspanialszym kościele tamtej epoki. Jest to absolutny numer jeden mojego pobytu w Hiszpanii. Stanowi on niezwykłe muzeum, gdzie (zwłaszcza w Zakrystii) zachowały się największe dzieła ówczesnych czasów (m.in. El Greco – Greka, który osiadł w Toledo i pracował tu aż do śmierci.). Nie zapomnę tego miejsca. Św. Krzysztof z Jezusem rozmiarów wysokiej gotyckiej ściany niedaleko głównego ołtarza katedry. Wielkie, zdobne monstrancje i te rzeźbienia na niemal każdym centymetrze drewna lub kamienia. Arcydzieło sztuki. Szalony zachwyt i ekscytacja.


To miasto i katedra są jak najbardziej intrygujące: utwór muzyczny, wiersz, cud natury i obraz w jednym.


Po mieście szwędał się skwar.
W tym mieście zjadłam churros, wypiłam espresso.
A potem zakradła się siesta…


I love New York.
I love Rome.
I love Assisi.
I love Cracovia.

I love Toledo.