wtorek, 27 października 2009

o tym, co teraz

W tym miesiącu upewniłam się, że szacunek do samej siebie, to podstawa w relacji do siebie i innych. Bardzo mi szkoda, że znów przyszlo mi o tym myślec przez cierpienie. Wolałabym po prostu cieszyc się szacunkiem, a nie wywalczac go wobec kogoś, kto nie traktuje mnie poważnie. Zachowałam siebie, upewniłam się co do swojej wartości, ale nie zmienia to faktu, że jest mi teraz smutno i czuję się zraniona. Pozdrawiam Wszystkich smutnych i szanujących swoją wartośc. A także tych, ktorzy w nią wątpią.

Zawsze warto byc sobą i nie udawac, chocby za wysoką cenę.

sobota, 3 października 2009

małe ślady Wielkiego Boga - trzy dni w Gdańsku





Jadę autobusem do Gdańska. Jutro zdaję egzamin do kolegium nauczycielskiego, gdzie mogłabym uczyc się języka angielskiego. Mam 18 lat i nieźle nie poukładane w głowie.
Droga z Warszawy jest długa i nudna. Jestem jeszcze zamknięta interpersonalnie, ale jakoś się składa, że zaczynam rozmawiac z siedzącą obok mnie Panią. A może to Ona pierwsza mnie zagadnęła?
W każdym razie obie jedziemy do Gdańska. Starsza Pani tam mieszka i rozmawia się nam tak miło, że zostaję przez Nią zaproszona na herbatę. Przyjmuję to zaproszenie, choc w duchu myślę, że raczej z niego nie skorzystam. Niepewna siebie i zestrachana kontaktami z obcymi ludźmi unikam ich. Ale z grzeczności biorę kartkę z adresem nowopoznanej Pani i jadę do akademika, gdzie mam spac przez trzy noce na czas zdawania egzaminów.
Jak wspomniałam, mam 18 lat i nieźle nie poukładane w głowie.
W akademiku czuję się wyobcowana. Żeby poczuc, że należę do grupy, piję wieczorami piwo z ludźmi i udaję, że świetnie się bawię. W duchu płaczę, bo mam życiowego doła, ale staram się to ukryc pod maską wyluzowanej dziewczyny, z którą można pożartowac, napic się i połazic po mieście.
Kupuję wcześniej bilet powrotny do domu, a resztę pieniędzy przejadam i przepijam.
Pewnie mama się wkurzy, że nie pilnuję kasy, ale nie jest łatwo być samą wśród obcych. Samą i lubianą.
W dniu powrotu jadę na dworzec autobusowy. Czekam.
„W sumie tak sobie mi było.” – myślę - „Z żadną z tych osób, które tu poznałam, nie chciałabym się kolegowac. Bez sensu. Głupia jestem, że dałam się w to picie wciągnąc.”
Czekam na autobus.
„A w ogóle to nie chcę studiowac w tym Gdańsku. Nikogo tu nie znam. Za daleko od domu i koleżanek. Nie podoba mi się tu.”
Czekam.
„ W Warszawie przynajmniej mam braci. To już coś. No, i znam jako tako to miasto.”
Godzina przyjazdu – autobusu nie ma. Ale czekam dalej.
„ Tylko ta babka z autobusu była fajna. Z Nią jedyną dało się porozmawiac. Ale i tak Jej nie zobaczę, więc w sumie to nic mi się tu nie podobało. Chcę do domu.”
Autobus nie przyjeżdża. Zaczynam się niepokoic.
Nasłuchuję. Może będzie komunikat o opóźnieniu?
Czekam 15 minut. Potem 20. Pół godziny.
I nic.
Zaczynam bac się.
Nie mam pieniędzy na kolejny autobus.
„A może to ja się spóźniłam?”
Ale nie. Byłam tu sporo przed czasem odjazdu.
„Kurczę, co ja mam teraz zrobic?!”
Nie wiem, dlaczego mój mózg nie wydaje polecenia: idź, dowiedz się, co się stało i - w razie potrzeby - odbierz pieniądze z kasy.
Nie, nie funkcjonuje prawidłowo. Mój mózg popada w klasyczną obślizgłą panikę!
„ To moja wina. Dlaczego wydałam WSZYSTKIE pieniądze na to głupie piwo?!!!! Od dziś będę grzeczna, tylko Boże, pomóż mi!!!”.
Mam 18 lat, nieźle nie poukładane w głowie i ból istnienia.
Dodam, że jestem nie wierząca i dawno poza Kościołem. Powiedziałam Bogu, co myślę o Nim i moim życiu i nawet nie pomachałam Mu na – do – widzenia. Najpierw buntuję się przeciwko Niemu, potem wymazuję Go ze swojej pamięci. Koniec. Reset.
A po tym pozostaje wielka czarna dziura, która pogłębia moją depresję. Ale nic w sobie nie zmieniam. Udaję, że Go nie ma.

Mój mózg przeżywa stan krytyczny. Oczyma wyobraźni widzę siebie błagającą podróżnych o pieniądze na bilet.
Porażka. Nawet nie jestem w stanie rozsądnie pomyślec.
Mam 18 lat, nieźle nie poukładane w głowie, ból istnienia i panikę na karku.
Nie jestem w stanie podejść do kasy i poprosic o zwrot pieniędzy. Jestem za to pewna, że zrobiłam jakiś błąd (nie mogę tylko dojśc, jaki) i na pewno nie odzyskam forsy. Więc nawet nie próbuję walczyc.
Zaczynam płakac. Właściwie - ryczę.
Błagam Boga o jakiś ratunek.
Przecież nie będę żebrac.
Nie mam już miejsca w akademiku.
Późne popołudnie. Jestem sama w Gańsku.
Nikogo tu nie znam.
Nie znam.
Nie znam.
Znam!!!!!
Jezu, przecież tu mieszka ta kobieta z autobusu!!!
Boję się okropnie, nie znam Jej, ale stawiam wszystko na jedną kartę.
Przecież jaki mam wybór?!
Jadę do Niej!
Pukam do drzwi.
Otwiera. Zaskoczona moim niespodziewanym pojawieniem się patrzy oniemiałym wzrokiem.
Wybucham na nowo płaczem.
Wpuszcza mnie natychmiast i pyta, co się stało.
Tłumaczę.
„Autobusu… nie ma… a ja… nie… mam… pie… niedzy… na powrót…”
Łkam jak dziecko.
Piję obiecaną herbatę.
Zapada decyzja: zostaję na noc. Mam jutro pojechac na dworzec i upomniec się o pieniądze. A jeśli ich nie odzyskam, dostanę pożyczkę od mojej Wybawczyni.
Na koszt tej Pani dzwonię do Mamy.
Mama krzyczy na mnie. Jest przerażona tym, co zrobiłam z pieniędzmi. I „co to za Pani?!!!”. Nie dziwię się Mamie, ale już nie mam więcej siły czuc się winna. Jestem zmęczona dzisiejszym wydarzeniem. Potrzebuję pocieszenia. Żeby ktoś mnie przytulił, bo i tak jestem z tym wszystkim sama.
W końcu Mama uspokaja się.
A ja, pełna wdzięczności za pomoc i żalu, że innych i siebie stawiam w głupiej sytuacji, zasypiam.
Następnego dnia bez problemu odzyskuję pieniądze w kasie. Ktoś zapomniał poinformowac, że kurs autobusu został wczoraj odwołany.
A ja już wiem, że to była Twoja pomoc, Boże.
Że Ty sam mnie z tą Panią poznałeś. Przewidziałeś wszystko. Nawet to, że w niedługim czasie pomożesz mi się nawrócic.

Byłeś wtedy ze mną. Amen.