środa, 19 grudnia 2018

Jak na ironię przystało

Gdybym mogła być ziemią,
na której narodziłby się Jezus,
chciałabym być Islandią.

Jej surowość krajobrazu,
nagość skał,
zimno powietrza
i drganie gorących wulkanów
sprawiłyby, że Bóg mógłby poczuć się we mnie jak
w stajence,
odarty moją zatwardziałością  i ogrzany jedynie tym, co gorące w głębinach mojego serca.


Gdybym mogła być ziemią,
na której narodziłby się Jezus,
chciałabym być Norwegią.

Jej poszarpanie linii brzegowych,
"brudna" przeszłość Wikingów,
bogactwo przyrody
i bliskość do bieguna ziemskiego
sprawiłyby, że Bóg mógłby poczuć się we mnie jak
Bóg
(a nie mój podwładny)
mogąc oczyszczać mnie z grzechów, prostować moje ścieżki i przekształcać moje braki
w kwitnące przestrzenie duszy,
a wszystko dlatego, że nasza wzajemna bliskość byłaby naznaczona Zorzą Polarną Jego Światła.


Gdybym mogła być ziemią,
na której narodziłby się Jezus,
chciałabym być Danią.

Jej niewielka powierzchnia terytorialna,
prostota wnętrz domów,
tytularność królewska
i doświadczenie szczęścia mieszkańców
sprawiłyby, że Bóg mógłby poczuć się we mnie jak
Król,
który naprawdę Trójco-parlamentarnie przewodzi
(a ja mogę odpocząć i tylko nosić Jego królewską godność)
i szczęśliwy Ojciec,
który widząc moją maleńkość, prostotę i szczęście
może zalewać mnie Morzem Bałtyckim Miłości.



A tak, jestem sobą
i nie pamiętam,
co znaczy być
ziemskim mieszkaniem Nieskończoności.



18.12.2018.
Warszawa