niedziela, 22 maja 2011

zaufanie i oddanie

To była przepiękna zimowa Niedziela.
Randa zaprosiła mnie na poranne śniadanie.

W pewnym momencie ta niezwykła kobieta zaproponowała mi wspólne wybranie się na Mszę do kościoła grekokatolickiego na Miodowej.

Zaproszenie Randy wydało mi się niezwykle intrygującą propozycją.
Kilka lat wcześniej miałam okazję znaleść się w grekokatolickiej świątyni na ukochanym Podlasiu i w bardzo przyjemnym towarzystwie. Wysłuchałam nawet niezwykłej opowieści o tamtejszym kościółku i kilka faktów związanych z nowym dla mnie chrześcijańskim wyznaniem. Pamiętam, że wtedy wzbudziło się we mnie jakieś szczególne uczucie dla wiary grekokatolickiej i bardzo chciałam poznac wschodnią liturgię.
Jak się okazało, Randa mogła pomóc mi spełnic to pragnienie. Od lat przyjaźni się w pewną Ukrainką, której pomogła odnalesc się po przyjeździe do Polski. Dziewczyny razem studiowały i nadal utrzymują ze sobą kontakt. Podczas pamiętnego śniadania Randa opowiedziala mi o swojej pomocy wobec Marii, która chwilowo zatrzymała się u Niej zanim znalazła swoje lokum i ściągnęła do Polski męża i córkę. Już podczas tej opowieści przyszło mi na myśl, jak niezwykle dobre i hojne serce ma Randa, skoro udostępniła swoje mieszkanie komuś, kto nie należał do Jej rodziny i cierpliwie dzieliła się nim do czasu uporządkowania przez tą osobę jej własnych spraw. A trwało to jakiś czas.


Przyznaję, że sama miałabym z tym zapewne kłopot z uwagi na silną potrzebę posiadania swojej przestrzeni. Zawsze odczuwam dyskomfort, kiedy ktoś dodaje do niej coś swojego. Ta potrzeba nie wynika z jakiegoś źle pojętego egoizmu czy chciwości, ale z tego, że moją przestrzeń (tu szeroko ją rozumiem) naruszano wielokrotnie i bez mojej zgody na to i potrzebuję wiedzieć, że są sfery, do których nikt nie ma prawa wstępu bez mojego „tak”, a niemal nigdy nie znajduję w sobie otwartości na przeorganizowanie ich według cudzego pomysłu. To ,co dzielę z kimś wspólnie traktuję jako pole do wspólnych decyzji i przemian, ale są takie przestrzenie, w których tylko ja chcę zarządzać. Tak więc koleżeńskie mieszkanie kogoś u mnie traktowałabym zapewne jako wyzwanie i walkę z własnym brakiem szczodrości w tym temacie ,co mogłoby mieć różny wynik zależnie od wydarzeń i niekoniecznie byłoby czymś przyjemnym dla obu stron.

Tymczasem Randa znalazła w sobie otwartość na wejście w Jej cztery ściany. I tym pozyskała moje uznanie.


Pojechałyśmy na Mszę.
Niemal natychmiast uległam zachwytowi swoistą egzotyką wschodniej liturgii. Co prawda nie mogłam zrozumieć języka starocerkiewnego, w jakim odbywała się Msza, ani motywu częstego żegnania się w jej trakcie, ale urzekły mnie melodia słów, śpiew chórzystów, którego głębia i jakość wykonania odurzyły mnie, fascynujące ikony, Jezus ukryty w jakby innej postaci chleba, gesty kapłanów i cały ten lud zgromadzony przy tajemniczym, bo zakrytym obrazami świętych, ołtarzu.

Stałam i patrzyłam. Stałam i zachwycałam się. Stałam i podziwiałam.

Po skończonej Eucharystii poznałam rodzinę Marii. Trzy zwykłe niezwykłe osoby. Ona, On i owoc ich miłości – córka.
Zwyczajowo wybierali się do kawiarenki znajdującej się w podziemiach kościoła ojców Bazylianów i zostałam przez wszystkich zaproszona na kawę. To zaproszenie było dla nich tak naturalne, jakby znali mnie od dawna. Przyjęłam tę propozycję z przyjemnością i miałam okazji wysłuchać kilku słów dotyczących Ukraińców żyjących w Polce i problemów wizowych wypowiadanych na forum przez osoby zajmujące się załatwianiem kwestii formalnych związanych z pobytem w naszym kraju.


Przyznaję Wam, że jedną z najbardziej niezwykłych stron życia, która zawsze wprowadza mnie w zdumienie i zakorzenia w miłości, są pewne drobne, a jednocześnie ogromne niespodzianki, sytuacje planowane lub nieoczekiwane, a które wprowadzają mnie nagle w inną rzeczywistość niż ta, którą żyję na co dzień.
Oto, wstaję rano w niedzielny poranek i za kilka godzin siedzę w towarzystwie Ukraińców zasłuchana w Ich sprawy, ich zwyczaje, ich bicia serc, ich opowieści o sobie. Czyż to nie jest fascynujące? Przecież jeszcze przed chwilą nie wiedziałam, że tego dnia poznam kogoś z tego kraju, a co tu mówić o piciu z tym kimś kawy i poznawaniu się nawzajem.


Moje zdumienia nabierają kolosalnych rozmiarów, kiedy po około godzinie ta serdeczna rodzina dzieli się ze mną niezwykłą dla mnie informacją, że chcą mnie widzieć u siebie na obiedzie. Tzn. Randa i ja mamy pojechać do Nich razem.
Wydaje mi się, że w Polsce z reguły potrzebujemy więcej czasu na oswojenie się ze sobą i tego rodzaju zaproszenia. A dla tamtych ludzi wystarczyło to, że jestem, że miło się ze mną rozmawia i że "jestem od Randy", czyli osoby, której oni wiele zawdzięczają.
Randa o swojej pomocy opowiadała dosyć oszczędnie, a dopiero w tamtej kawiarence i podczas obiadu w domu u serdecznej Trójki okazało się, jaki ogrom pomocnej miłości okazała całej rodzinie. Pomogła znaleść mieszkanie, pracę dla obydwojga, dzięki Niej ci wspaniali ludzie stali się radosnymi użytkownikami laptopa i Internetu, na bieżąco są pytani, czy czegoś im trzeba, a ich córka zawsze może wpaść do Randy po pomoc z angielskiego.
Oniemiałam z powodu hojności serca mojej koleżanki. Zapewniła im taki start w obcym kraju, że serce topnieje. Dała i daje prawdziwe świadectwo miłości, o którym należy pisać, które należy głosić. Pokazała mi, że można – według naszych możliwości - zaufać drugiemu człowiekowi i dać mu to, czego on potrzebuje – bezinteresowność.
Przy całym moim zachwycie, nie mam wrażenia, aby Ci, którym pomogła Randa, wykorzystywali Jej hojność. Pracują bardzo ciężko, żyją w bardzo skromnych warunkach, a tą szczodrą miłość rozsiewają dalej. Dawno nie spotkałam ludzi, którzy mając tak niewiele, tak dużo dają.
Obiad, który wspólnie zjadłam z nimi był dla mnie prawdziwą ucztą. Czułam się, jak na królewskim spotkaniu. Byłam traktowana, jak ktoś godny wszelkich zaszczytów, stół był suto zastawiony (rosół ukraiński, szuba – śledź pod pierzynką, naleśniki z mięsem, pielmieni, skrzydełka z indyka, deser, nalewka balzam, tzw. „nastojanka” i białe wino), a moi gospodarze bardzo chcąc zatrzymać mnie dłużej u siebie wymyślali kolejne powody do tego – opowiadali mi przeróżne historie i pokazali mi kilka krótkich ukraińskich filmowych opowieści.


Kiedy wspominam tamte chwile przypomina mi się historia Abrahama, którego odwiedził Bóg pod postacią aniołów. Polecam przeczytanie tej historii. Abraham – stary człowiek pragnie potomstwa. Jest więc w trudnej i jakby beznadziejnej sytuacji, bo Jego żona Sara również jest w podeszłym wieku. W najgorętszej porze dnia, kiedy Bóg przychodzi, nie zamknęli się w czterej ścianach rozpaczy, lecz przyjęli kogoś niespodziewanego i ugościli Go tak pięknie, jak potrafili.

Nie tylko moi darczyńcy byli dla mnie zaskoczeniem tamtego dnia, ale również ja dla nich i ufam, że tamto spotkanie dało nam wszystkim coś wspaniałego. W każdym razie, ja wyszłam z tamtego domu napełniona czymś dobrym. Dziś wydaje mi się, jakby to sam Bóg mnie ugościł, dał mi naprawdę wszystko, żebym mogła -będąc ciągle głodną w mojej drodze- nakarmić się.



Dziękuję Ci, Rando za Ciebie samą, za to co robisz dla drugiego, co robisz dla mnie.

Dziękuję Wam, drodzy Gospodarze, którzy pokazaliście mi, jak przyjmować drugiego człowieka: z oddaniem i zaufaniem.