Dwa tygodnie temu chodziłam nabuzowana
niezrozumiała dla mnie agresją. Miałam ochotę dać komuś w
paszczę. Niemal cokolwiek, co działo się wokół, zostało
zinterpretowane jako przeszkoda, która służy temu, aby mnie
ograniczać i aby mnie wkurzyć. Ów stan był stale zaogniany
poprzez pośpiech, niewyspanie i bycie nieustannie w drodze bez
chwili na głęboki odpoczynek. Bardzo nie lubię tych momentów,
kiedy sama siebie zaganiam w kozi róg nadmiarem różnych
aktywności. Mam ku temu tendencję, a potem padam na pysk.
Wołałam do Boga: „Wyprowadź mnie.
Ciasno mi w mojej duszy. Wyprowadź mnie...ku wolności, przestrzeni.
Czegokolwiek potrzebuję, a o czym Ty, Boże, wiesz, tam mnie
wyprowadź. Wyprowadź mnie, Boże!!!!”
Po czym wracałam do mojego pośpiechu,
zmęczenia bez odczucia ulgi złorzecząc pod nosem, jak mnie
wszystko na tym świecie wkurza (Nie, nie cierpię na napięcia
przedmiesiączkowe. Wiedziałam, że był jakiś powód. Ale co?).
W czwartek spieszyłam się na pociąg
i już wiedziałam, że się spóźnię. Po co tak opóźniałam
swoje wyjście? Nie można było wyjść wcześniej? Szłam szybko
tracąc nadzieję, że zdążę.
Nagle w moją stronę podjechał
samochód. Za kierownicą siedziała kobieta i zapytała, czy może
mnie podwieźć. Naturalnie zgodziłam się, widząc że z tej pani
płynie serdeczność, a mnie zależy na dotarciu do pociągu.
„Wielkie dzięki za podwózkę” -
mówię - „Anioł Stróż czuwa nade mną!
Na to pani odpowiada: „Ooo, a wczoraj
było Aniołów Stróżów!”
Widzę, że pani jest w temacie :).
„ No, to teraz nie pozostaje mi nic
innego, jak podać dobro dalej” mówię próbując się jakoś
wygodnie usadowić.
„Tak, tak, koniecznie! Bardzo
proszę!” rzecze pani, a ja wypalam od razu jak zachwycone czymś
dziecko: „To będzie Dziesiątka za panią :)”.
Pani spojrzała na mnie nierozumiejącym
wzrokiem i szybko orientuję się, że nie wie, że mówię o
Różańcu. Szybko wyjaśniam, jednak nie czuję, że nadajemy na
tych samych falach. Zaczynam się więc intrygować, skąd pani wie o
liturgicznym wspomnieniu Aniołów Świętych, a zdaje się
funkcjonować w innym rejonie duchowości, niż ja. Tak mi się
przynajmniej po szybkim wyczuciu sytuacji wydaje.
Nic to, jedziemy dalej i za chwilę
ociekająca jeszcze nutą pośpiechu i wyrzutu do siebie za
opieszałość przy wyjściu z domu, wysiadam z samochodu.
Jeszcze przy moim wyjściu pani
powtarza: „koniecznie, proszę, podać dobro dalej” i znika
dokądś jadąc.
Odruchowo chcę sprawdzić godzinę w
moim telefonie, tym bardziej, że wiem, że za chwilę mam pociąg.
Nie ma go jednak w mojej kieszeni
płaszcza. Szukam dalej. Nie ma w drugiej kieszeni, ani w torbie,
..ani nigdzie.
Cholera, zostawiłam go w samochodzie!
Jak to możliwe?! Przecież nigdzie mi
nie spadł. Słyszałabym.
Przypominam sobie, że wsiadając do
samochodu trzymałam telefon w ręce.
A zatem musiałam go położyć na
sobie i zapomnieć o nim.
Teraz zalała mnie fala złości do
siebie. Coś takiego mnie się po prostu nie zdarza! Jak miałabym
ten telefon teraz odzyskać? A czekało mnie załatwianie wyjazdu do
Szczecina i wieczorna sesja coachingowa, na którą potrzeba było
się telefonicznie umawiać, i umówienia z rodziną, i...
Eh, odczułam tę stratę.
Druga część mnie zaczęła
usprawiedliwiać tę nieprzytomność chroniąc w ten sposób moje
dobre spojrzenie na siebie: każdemu może się zdarzyć zguba
telefonu. Zwłaszcza temu, kto jest bardzo zmęczony i od tygodnia
żyje czymś nieznanym wkurzony.
Jechałam więc pociągiem lekko
osłupiała sytuacją i stwierdziłam, że po prostu zacznę się
modlić. Naturalnie miałam w sobie pragnienie odzyskania telefonu i
o to zaczęłam prosić, ale czułam, że najlepiej jest teraz
wypełnić swoją obietnicę, którą złożyłam w samochodzie i
machnąć Dziesiątkę za panią. Po prostu za Nią i Jej sprawy.
No, to machnęłam i wciąż nie
dowierzałam, że straciłam telefon.
Najwyraźniej jednak odzyskiwałam
przytomność umysłu, skoro przyszło mi na myśl, żeby na swój
telefon zadzwonić.
Dość powiedzieć, że złapanie
kontaktu z własnym telefonem zajęło mi cały dzień.
Ten dzień był mocno napięty, ale
dzięki pomocy mojej bratówki Magdy i koleżanki Agi zakończył się
pomyślnie.
W nocy po całodziennej bieganinie
udało się wreszcie skontaktować z kobietą z samochodu. Przede
wszystkim jednak zobaczyłam, jak bezcenne jest ludzkie wsparcie.
Nawet, jeśli – z perspektywy czasu - zostało wykonane kilka
zbędnych ruchów podyktowanych moim zdenerwowaniem – to jednak były to kroki wykonane
razem. To była wspólna droga. I potężne dla mnie wsparcie!
Dzięki, Madziu!
Dzięki, Aguś! :)
A następnego dnia wylądowałam na
porannej kawie u pani z samochodu :)
Okazało się, że jesteśmy sąsiadkami
i stało się to pretekstem do spędzenia wspólnie przemiłego
czasu. Poznałam członków Jej rodziny i razem pojechaliśmy do
okolicznego przedszkola, żeby zawieźć tam dzieci. W przeddzień
dzieci obchodziły w katolickim przedszkolu święto Aniołów
Stróżów i stąd ich serdeczna mama o tym dniu wiedziała.
Poznałam ponadto, w jak pięknych
okolicach mieszkam i dowiedziałam się, gdzie jest fantastyczne
miejsce do grillowania.
Co najważniejsze jednak, doświadczyłam
niezwykłej rozmowy przy stole, po której obie z panią miałyśmy
wrażenie, że przydarzyła się nam jakaś niepowtarzalna i
niezwykła chwila.
Coś się stało między nami i wiem,
że tam był Bóg.
Pełna radości, niemal szczęścia i
zachwytu nad tą chwilą w spokoju serca pojechałam do Szczecina,
gdzie czekała na mnie prawdziwa Niespodzianka.
Śniadanie u sąsiadki stanowiło jej
przedsmak.