Niczego poważnego z mojego życia nie
rozumiem poza coraz większym upewnianiem się, że jestem coraz
głębiej w sobie i że to sprawa Boża. Gdyby pomyśleć na sposób
pobożny, to Bóg daje mi poznać, jak jest blisko, że jest ciepły
i ….dalej nie umiem opowiedzieć.
A gdyby pomyśleć na sposób
kontemplatywny, to jest On i ja.
Tajemnica.
Jak wspomniałam jestem dzieckiem Bożym
i ON prowadzi mnie coraz bardziej w kierunku dziecięctwa.
Moje życie rozsypało się i choć
jestem w kryzysie, zauważam Czułość Serca.
Był czas, że w kółko trafiałam na
fragmenty Ewangelii o dzieciach. Zastanawiałam się, czy chodzi o
to, żebym nadal pracowała z dziećmi. Jak zauważam, po części
może o to chodzić. Obecność dzieci uzdrawia moje zranienia, uczy mądrości, wprowadza w radość i świeżość patrzenia. Dzieci są stale
obecne w moim życiu. Ostatnio zrozumiałam również, że Pan Bóg
zaprasza mnie ponadto, abym przebywając z dziećmi uczyła się na
nowo mojej szczególnej drogi powołania – dziecięctwa.
Zanim jednak do tego doszło, długo
zmagałam się z tym. Mój kierownik duchowy poznając mnie, moją
drogę i te „przypadkowe” czytania Ewangeliczne mówił o Bożej
zachęcie, abym te czytania odnosiła do siebie.
Następnie w imię posłuszeństwa
nakazał mi przyjąć DAR DZIECIĘCTWA.
Ale co tam! Ja przecież wiedziałam
lepiej, czyż nie?
Dopiero w Szczecinie dotarło, że
Jezus mówiąc "pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie" zwracał się do mnie.
Otóż zaczęłam regularnie jeździć
tam na kurs psychoterapii chrześcijańskiej. Pisanie o tym, co tam
się dzieje to integralna z tematem sprawa, jednak nie mogę o tym pisać szczegółowo. Ograniczę się zatem do pewnej nocy, który
miał miejsce chwilę po moim pięknym poranku z nieznajomą panią,
u której w samochodzie zostawiłam telefon.
W Szczecinie doświadczyłam czegoś,
co mam nadzieję długo pamiętać jako szczególny znak Obecności
Bożej.
Najpierw zamieszkałam w Domu
Rekolekcyjnym św. Józefa. Jak wspomniałam w innym poście, ta
relacja jest żywa i nieuporządkowana. To jedyny święty, którego
bardzo nie lubiłam, a jednak stał się kimś kogo bardzo
potrzebowałam i On sam pokazał mi w jaki sposób mielibyśmy się
we dwoje układać, żebym ja spełniała głębokie potrzeby swojego
serca zamiast rzucać focha o ścianę, bo nie załatwił mi męża
czy pracy. Kiedy Józio zwierzył mi się, o co Józiowi chodzi, a co
zawiera się w tym, o co mnie naprawdę chodzi, moje serce uspokoiło
się.
A Józio nazwał sprawę po imieniu i
krótko – Ty ojca potrzebujesz, nie męża. Na to ja do niego –
zostań więc szybko moim tatą, żebym nie skamlała tu i urazy do
Ciebie nie podsycała.
Został natychmiast.
Zamieszkałam w Jego domu.
W grupie naszej szczecińskiej jest na
dobitkę siostra józefitka :)
Mówiłam, że zaczęłam też wchodzić
w znajomość z Faustyną? W grupie jest kolejna siostra, której
zgromadzenie założył ks. Sopoćko – spowiednik św. Faustyny.
Robi się ciekawie. Se myślę. Znajomi
święci są tu ze mną.
W Domu św. Józefa na stołówce obok
naszej grupy kursantów jedzą sobie posiłki franciszkanin z
dziewczynami różańcowymi. Dziewczyny mają tak na oko ok. 50-60
lat, ale co tam, młode są na pewno, a ja widzę franciszkanina.
Robi się gęsta atmosfera, bo Franciszek był moim pierwszym
najukochańszym świętym, relacja po latach odnawia się, mamy się
świetnie, kochamy mocno i Franciszek to mój starszy brat – tak
układa się nasza więź.
Co to znaczy dla Anny Laskowskiej? To
znaczy, że moi bliscy święci przyszli mnie odwiedzić i ja już
wiem, co Oni mają mi do zakomunikowania.
Okazuje się natomiast, że wiem guzik,
bo za mało. To że Pan Bóg się właśnie do mnie czule uśmiechnął,
to pojęło moje serce i cieszy się.
Ale to, że Pan Bóg zamierza ze mną
zatańczyć pewnej nocy, no, to kto by się spodziewał...
Nasza grupa kursantów skończyła
właśnie zajęcia, a ja wyszłam z ludźmi na szczeciński spacer.
Szczegół, że jak pisałam w innym poście byłam nabuzowana i
nosiłam w sobie wiele złości, której źródła nie umiałam
odnaleźć, dlatego było mi ze sobą bardzo trudno. Uznałam, że
czas odłączyć się od ludzi i spacer przedłużyłam. Noc już
była, a ja gniewnym, choć spragnionym głosem wołam: „Wyprowadź
mnie, Boże!!!Wyprowadź!!”
Wracam ze spaceru z poczuciem nie
ukojenia i z wewnętrznym wyciem.
Na dworze jest kilka znajomych już
osób, w tym pewna kobieta, z którą jest nam poniekąd blisko ze
sobą i ni stad ni zowąd proponuje, żebyśmy wpadły na
chwilę do kaplicy, która jest na zewnątrz naszego budynku
mieszkalnego.
Wchodzimy tam we dwie. A w środku są
wspomniane wcześniej i wciąż młode dziewczyny różańcowe, które
głośno modlą się Różańcem.
Ja wolałam sobie pobyć inaczej, więc
moje usta milczą.
Siedzimy już jakiś czas, kiedy nagle
wchodzi franciszkanin i zaczyna przygotowywać ołtarz do nocnej Mszy
Świętej.
Zostajemy?
Zostajemy.
o. Paweł od razu zionie Duchem i
zapowiada, że Ewangelie wybierze Bóg, dlatego po ludzku patrząc
wybór pada na chybił trafił.
Następuje kazanie. Kazanie, które
odnosi się do Ewangelii trwa może 40 min., może dłużej.
Dotyczy dziecięctwa Bożego, drogi,
którą Jezus przygotował dla dwóch kobiet – jedną z
nich dziewczyny i o.franciszkanin znali, a rozpoczęto po Jej śmierci
zbieranie dokumentów ku przyszłej beatyfikacji (nie pamiętam,
niestety, nazwiska) oraz Sługi Bożej s. Marii Konsolaty Betrone.
Czy się przesłyszałam? Dziecięctwa
Bożego?
40 min. o dziecięctwie Bożym. Słowa
spływają do mnie...Spływały, kiedy Jezus rozmawiał z s.
Konsolatą o maleńkiej drodze miłości. O tej drodze mówi o.
franciszkanin.
Następnie gromadzimy się blisko
ołtarza. Tak blisko..
Ojciec cieszy się, dziękuje Bogu za
obecność dwóch nadejszłych przypadkiem dziewczyn – mojej
koleżanki i mnie (przypadek – ukryty i zaplanowany przez Boga
moment/św. Teresa z Avila).
Ojciec tłumaczy ponadto, co właśnie
dzieje się w czasie Eucharystii.
Co oznacza Ofiarowanie. Czemu ten
moment jest taki szczególny.
Teraz wszystko oddajemy Chrystusowi,
nawet największy ból, a On wszystko odda nam za chwilę z powrotem
przebóstwione.
Nie ma ucieczki od bólu. Są
zmartchwychwstałe rany.
Komunia.
Ze wstydem nie mogę przyjąć Ciała i
Krwi.
Myślę sobie: „ w co Ty mnie
wpakowałeś, Boże!
Co za lipa, że jest nas tak mało,
wszystkie jesteśmy tu blisko Ciebie i siebie,a zaraz wyjdzie szydło,
że ja jedyna nie przyjmę Ciebie.” Skomentuję uczciwie, że nie
dopada mnie ból oddalenia od Boga, ale kasuje wstyd ludzki, że
będzie obciach.
O. franciszkanin podchodzi do każdej z
nas i zanim nakarmi, długo błogosławi.
Do jednej z kobiet podchodzi i pyta –
kochasz Chrystusa? Ona – tak, kocham. On, jakby nie dosłyszał czy
nie będąc pewnym, pyta po raz kolejny – ale czy kochasz Go?
TAK, JEZU, KOCHAM CIĘ CAŁYM SERCEM -
Ona wyrywa z głębi.
CIAŁO I KREW CHRYSTUSA – karmi On.
AMEN – rzecze Ona.
Wreszcie przychodzi kolej na mnie: „Ja
nie mogę”, mówię.
„Poczekaj”, mówi On.
Karmi dziewczynę po mnie i wraca do
mnie mówiąc: otrzymasz Jezusa duchowo.
I modli się nade mną kładąc swoje
dłonie na moją głowę: Jezu, daj Jej oczy Maryi. Daj Jej Siebie.
Przyjdź do Niej.
PRZYCHODZI.
Jestem....trudno wytłumaczyć....w
Obecności Bożej...
Zachodzi u mnie proces kołowacenia i
zachwytu.
„Co mi teraz dajesz, Boże? Czy to
jest Twoja odpowiedź na mój krzyk niepokoju i wołanie o Ciebie?!
Czy wyprowadzasz mnie właśnie?!”
Zbliża się północ.
Przychodzi mi do głowy kosmiczna myśl,
że chcę się wyspowiadać. Teraz.
Zaraz dopada mnie lęk.
O tej porze? Zwariowałaś, dziewczyno?
Jesteś nieprzygotowana itd. itp..
Tak, wymówkoza, odzywa się.
Odsuwam myśl o spowiedzi.
Msza kończy się. Ja nadal jestem
wytrącona zaskoczeniem sytuacyjnym.
Franciszkanin zapowiada całonocne
czuwanie przy Najświętszym Sakramencie i ustala z dziewczynami
różańcowymi dyżury.
Nagle informuje nas, że za chwile
będzie nas błogosławił purifikaterzem, który ma coś wspólnego
z Krzyżem, na którym umarł Chrystus i został właśnie
przywieziony z Jerozolimy.
A zatem jazda duchowa nadal trwa.
Po kolei zaczyna kłaść na twarzach
klęczących kobiet ten biały materiał, a One będąc błogosławione
nim, padają na podłogę jak muchy...zaśnięcie w Duchu Świętym.
Ja zapadam w lekką panikę. Boję się
utraty kontroli nad sobą.
Ale chcę, żeby nade mną się modlić.
Dlatego podchodzę, klękam i mówię: boję się, niech się ojciec
tak modli, żebym tu nie padła.
Na to On, może lekko rozbawiony, a w
każdym razie uśmiechnięty, odpowiada: Duch Święty zna Twoje lęki
i rozumie je, dlatego niczego nie zrobi wbrew Tobie. Ty bądź JEGO
DZIECKIEM.
Odpływam z tym, co właśnie
powiedział. Odparowuję: ale mi ojciec powiedział, trafił ksiądz
w sedno!
Po czym następuje piękna modlitwa
nade mną, której słodkie słowa są wciąż we mnie. Kiedy ojciec
zdejmuje z mojej twarzy puryfikaterz, a ja wstaję, On z wnętrza
siebie do wnętrza kaplicy i do patrzących kobiet woła wskazując
na mnie – popatrzcie, oto Jezus! Czyż nie jest piękny?
CDN.
:)