środa, 29 grudnia 2010

wierna rzeka

Taka w sumie zwykła sprawa.

Miałam urodziny.
Odważnie piszę, że trzydzieste. W końcu i tak, kiedy umrę, to na nagrobku pojawi się data urodzenia :)

Mam lekkiego koziołka na punkcie swoich urodzin.
To znaczy, z jednej strony odczuwam, że ten jedyny dzień w roku jest dla mnie bardzo ważny, a z drugiej – właśnie wtedy najbardziej pragnę ukryć się przed światem.
Taki ktoś, kogo wiecznie widać, w ten dzień nie chce być w centrum uwagi.
Wiedzą o tym Ci, którzy próbują się co roku dodzwonić do mnie, a okazuje się to niemożliwe, bo wyłączyłam komórkę. Z boku wygląda to na chamstwo może, ale w środku jest to wielka chęć ukrycia się.
Kilka lat temu świętowałam, ale potem coś się zmieniło i wolałam swój czas spędzić tylko ze sobą.


Ten rok był inny.
Zrozumiałam, że chcę celebrować to przełomowe wydarzenie uzdrowiona przyjacielskim gestem życzliwych mi Osób, które przygotowały dla mnie wspaniałą niespodziankę z okazji mojej tegorocznej obrony pracy podyplomowej.

Miałam w sobie chęć i chwilowy zapał.
Potem przyszły różne wydarzenia, potworne zmęczenie zimowymi obowiązkami i doskwierające niewyspanie, które zaowocowały niechęcią do wychodzenia gdziekolwiek i spotkań z ludźmi.
Zapadłam w sen zimowy, który nie wydarzał się, więc chodziłam jak zombie.

I to, co właśnie napisałam jest zaledwie wstępem do czegoś, co nazwę pochwałą moich Ludzi, moich wiernych Przyjaciół, pochwałą ludzkiej miłości.



Nie miałam siły na organizowanie czegokolwiek.
Marudziłam Izie, że wcześniej chciałam potańczyć w pewnej sali, ale nie stać mnie na wynajęcie jej ani na tańce, a skoro nie będzie moich wymarzonych urodzin, to nie chcę ich świętować. Poza tym jestem zmęczona i nie chce mi się szukać innego miejsca do tańca.
Odezwało się we mnie nieśmiertelne „wszystko albo nic” i niezgoda na zwyczajność. Poza tym chciałam, żeby było wiele osób i żeby każda z nich zajęła się w tłumie tańczących sobą i innymi zamiast zwracać uwagę na mnie.

Nie zrobiłam nic w kierunku organizacji wieczoru.


Poraz, nie wiem, który odezwała się wśród moich ludzi nuta walki o mnie.

Iza przez tydzień wisiała na telefonie, żeby cos załatwić dla mnie. Poszła nawet na spotkanie w mojej sprawie.
Iza z Czarnieckiej Góry.
Iza - mój Przyjaciel.

Iza, która pamięta o mnie czasem bardziej niż ja sama o sobie.
Iza, która nosi moje brzemiona.
Iza – dar empatii.
Iza – poczucie humoru.
Iza – która karmi, koi słuchaniem, koi słowem, koi samą obecnością.
Iza – która modli się za mnie, jak dzielny żołnierz.
Iza – która we mnie wierzy, kupuje leki i dzwoni.
Iza – która po sporze pisze, że w sumie to mnie bardzo lubi.
Iza – głębia przeżyć, piękno, czystość ducha.
Iza – mój Przyjaciel.


Nie udało się nic załatwić.
Izuni opadły skrzydła, nie wspominając o tym, że moje nawet nie wyrosły.
Mam dużą siłę perswazji, więc stanęło na tym, że na niczym nie stanęło.


Pójdę na obiad urodzinowy do Ilonki, mojej drugiej Bliskiej i Ważnej, Wiernej i Niezwykłej. -myslę sobie- to z Nią chcę w spokoju pobyć, porozmawiać, ponudzić się, pożyć.

Z Izunią może jakaś kolacja wieczorem…
To już jutro..

Generalnie byłam poza oparem nadziei i na chwilę zamieniłam się w stetryczałą marudę.


Dzwoni Łukasz Ż.

- POMOŻEMY z Anią, tylko daj znak, co mamy robić.

- Łukasz, nie ma urodzin. Nie wypaliły. Wpadnijcie po jutrze na śniadanie, obiad, kolację, na co chcecie, ale urodzin nie będzie.

Łukasz stanął dęba i mówi:

- NIE MA MOWY! NIE MA MOWY! Wyprawisz urodziny i koniec! Raz w życiu ma się 30 lat. Do jutra załatwię Ci knajpę i zaproszę naszych znajomych.

Jego męskiej determinacji bylo mi trzeba! I nie dyskutowania z moim darem przekonywania :)

Łukasz "stanął na głowie" i załatwił mi w dniu moich urodzin niezwykłe miejsce na warszawskiej Pradze, gdzie całe górne pomieszczenie było tylko dla mnie i zaproszonych Gości. Mimo kompletnie spontanicznej akcji przyszli prawie wszyscy! Gosia zaproszona w ostatniej chwili „przyjechała, jak stała”, czyli wracając z jakichś zajęć. Łukasz Ż. Sprawił mi kolejną niespodziankę i przy trzech palących się świeczkach wniósł piękną, małą i bardzo smaczna szarlotkę, którą wcinaliśmy po trochu my wszyscy.

Nigdy nie zapomnę tej chwili. Nie zapomnę tego niezwyklego gestu, tego wszystkiego, co zrobil dla mnie Lukasz i Jego przepiękna żona Ania. Co zrobila Izunia...


Ciepło wspominam „Anię z Zielonego Wzgórza”, którą otrzymałam od Przyjaciół, od dawna przygotowanych na ten dzień i czekających na znak: Iza, Ola, Bartek, Marek.
I kwiaty od Michała i Magdy.
Nie zapomnę orzechów laskowych od Lukasza T.

A przede wszystkim nie zapomnę tej wzruszającej mnie Obecnosci!


Ten dzień to nie był tylko dzień urodzin.
Ten dzień to było otrzymywanie niewyobrażalnego w skutkach dla mnie daru relacji, tajemnicy przyjaźni, daru miłości wśród śpiewu, żartów, dyskusji, jedzenia…







Nie było tańców, nie było ukrycia się, mogłam być sobą, wariować, bo znowu zachwycił mnie drugi człowiek.