Koleżanko Anko, a co Ty zwiedziłaś w tym Madrycie? Tak piszesz i piszesz (o ile dosadniej zabrzmiałoby: tak gadasz i gadasz) o tych kolorowych przygodach hiszpańskich, a słowa nie wyciśniesz na temat stolicy! Kiedy nas o niej poinformujesz?
Koleżanka Anka stropiła się nieco. Zamierzała bowiem sprzedać parę szczegółów. Tajemne plany zostały jednak obr(n)ażone dziennikarskim atakiem i odechciało jej się . Czego? Tego nie wiedziała, ale podniosła dumnie głowę i z namaszczeniem rzekła: albo nigdy albo teraz – co było godne prawdziwego żołnierza ( a może polityka? strajkującego? zdesperowanego oświadczającego się/chcącej wyjść za mąż? zalęknionego przed pierwszym skokiem na bungee? – tego Anka nigdy nie mogła ustalić porozumiewając się ze sobą na osobności).
Świat zamilkł zaskoczony jej inteligentną ripostą i począł nasłuchiwać. Wydawało się, że Anka już na zawsze zespoli się z ciszą, kiedy z wolna, jakby mimochodem zaczęła objawiać światu opowieść. Nie, nie była to historia. Nie było to wymienianie miejsc godnych zwiedzenia rodem wyjęte z przewodnika turystycznego. Nie było to nawet oszałamianie ludzi pokazem artystycznych zdjęć miasta. Nie jakby z gwinta strzelił, ale jak ziarnko do ziarnka Anka zaczęła zbierać obrazki, które poukładały się w jej mózgowym gabinecie i snuć prawdziwie królewski dywan zdarzeń, po którym można było chodzić, jak gołębie po parapecie.
A oto jej gaworzenie….
Na początku był targ niedzielny. Dość powiedzieć, że funkcjonuje tylko w ten dzień.
Potem poznałam Picasso w Muzeum Królowej Zofii. Jego malarski manifest antywojenny „Guernica” pozostał niemal niezauważony przeze mnie mimo swojego słusznego rozmiaru (tu Anka zawiesiła wątek, bowiem przypomniała sobie, że później ten obraz tajemniczo poruszył ją, kiedy miała okazję zwiedzać muzeum poraz wtóry).
A później zauroczyłam się. Jest wielki, zielony, pełen rzeźb i ptaków. Jest niezwykle spokojny, chociaż pełen ludzi. Park Dobrego Odpoczynku (Parque del Buen Retiro).kojarzy mi się nieco z Parkiem Łazienkowskim z uwagi na dbałość o zieleń i naturę nieożywioną i dostojny charakter. Niezwykle łatwo jest wyobrazić sobie ludzi minionych czasów, którzy spacerowali tymi alejkami. Może rozprawiali o pogodzie? Może o polowaniach poza miastem? Może dyskutowali o polityce? A może jakiś młodzieniec zrywał kwiaty dla wdzięcznej dziewczyny? Szkoda tylko, że ona była przeznaczona dla innego! Przyjęła podarunek ze smutkiem, wiedząc że z młodzieńcem widzą się poraz ostatni. Tak, w tym parku odczuwałam ducha przeszłości. Jego piękno przejmowało i – jak wszystko, co ma związek z naturą – uspokajało mnie. Przeżyłam tam komiczną chwilę. Wybraliśmy się do Parku w trójkę: Łukasz, Rafał i ja. Wzięliśmy trochę chleba, żeby karmić ptaki (a może raczej nalezałoby powiedzieć, że karmiliśmy je, bo nie zjedliśmy chleba podczas któregoś posiłku i chcieliśmy pozbyć się go w jakiś szlachetny sposób). Rzucamy okruchy, a kaczki – niekumate – gapią się w nie, jak leń w telewizor. Centralnie nie rozumieją tematu. Polskie kaczki, jak i każde inne wynaturzone przez cywilizację zwierzę, postąpiłyby po polsku – czyli tak, jak każdy uczciwy obywatel Rzeczpospolitej w momencie proby wsiadania do zatłoczonego autobusu dalekomiejskiego lub pociągu.[1] Hiszpańskie kaczki mają dobrze przetrenowany proces obserwacji „apu” i zupełnie nie integrują się z nim, kiedy po wstępnej analizie należy. Uśmiałam się więc z chłopakami do licha (a o interakcję międzyprzeponową między nami było niezwykle łatwo) i usilnie wprowadzaliśmy w praktykę wiedzę o żywieniowej konsumpcji. Kacze dzioby załapały temat dopiero, gdy sute danie probowały im podkraść, jak zawsze zwinne – również intelektualnie – wróble. Otrząsnęły się z mroku nieświadomości i po krótkim „eureka!” wprawiły się w ruch. Wydawałoby się, że na tej krótkiej lekcji za-kumania koniec, a tu trzy kaczyska zaczynają uprawiać niezwykle przejmujący i wrzaskliwy monolog, kwakając bez wytchnienia każda do kolejnej. Jak widac, nie tylko ludzie mają problem z rozmawianiem, nie tylko ludzie nie radzą sobie z wymogiem słuchania się nawzajem, nie tylko ludzie kłócą się jak kaczki. Również kaczki kłóca się jak ludzie! Drą się jedna do drugiej, po czym ganiają we trzy to w jedną, to w drugą stronę. Idą pędęm tu, przystają, kwakają, idą pędem tam, przystają kwakają. Jaki mnie ogarnął szał śmiechu!
Poza Parkiem najbardziej podobało mi się zwiedzanie muzeów. Zobaczyłam trzy piętra, po jednym na każde muzeum (Królowej Zofii, Prado, Thyssen-Bornemisza). Jak zawsze (kiedy jestem w muzeum sztuki) doznałam szczególnego rodzaju uczuć, które towarzyszą miłośnikom malarstwa, grafik i rysunków. To jest ładunek czegoś tak przejmującego, że chce się –li i jedynie – przebywać samemu i doznawać wewnętrznej erupcji. Nie lubię wspólnego z kimś zwiedzania muzeum, bo ja – zachwycam się i chcę by ten zachwyt trwał, trwał i zniczym, nie mieszał się (zwłaszcza z pośpiechem, poczuciem, że ktoś czeka na mnie,narzekaniem i gadaniem). Kiedy jestem sama, mogę zapomnieć o poczuciu czasu i we własnym tempie, po wielekroć, niemal bez końca wpatrywać się i wchłaniać. Dlatego twórczość Pablo Picasso, Salvadora Dalego,Joana Miró, Bartolomé Bermejo, Pedro Berruguete, Sánchez Coello, El Greco, Jusepe de Ribera, Francisco de Zurbarán, Bartolomé Esteban Murillo, Alonso Cano, Diego Velázquez, Francisco Goya, Vicente López, Mariano Fortuny, Carlosa de Haes, Raimundo de Madrazo y Garreta, Eduardo Rosalles, Joaquína Sorolla y Bastida, Tycjana, Francisco Goya, czy też Vincenta van Gogha była dla mnie kojącym spacerem nad morzem, słuchaniem poruszającego motywu muzycznego, piciem kawy w ulubionej kawiarni, ożywczą rozmową. Była inspiracją.
Dzielnica Literacka (Barrio de Las Lettras)- dawniej zamieszkiwana przez wielu ludzi pióra, obecnie niezwykle urokliwe miejsce obfitujące w kawiarnie. Przestrzeń ta jest niezwykle spokojna, pełna wąskich ulic, całkiem zielona (tu i ówdzie napotyka się przyuliczne drzewka), budynki są dosyć stare, a wokoło panuje duch, który porusza mój potencjał twórczy i przyjemnie drażni receptory inspiracji. Przechodząc obok obrazów pisarzy zdobiących pewną kawiarnię nie sposób przejść obojętnie i nie poczuć nastroju dawnych chwil. Oto widzisz Hemingway’ a idącego w kierunku Placu św. Anny do swojego ulubionego baru Cevezeria Alemana. Właśnie wyszedł z nieistniejącego już hotelu Victoria…może chciałby zjeść tapas, a może tylko napić się piwa.
W międzyczasie towarzyszyły mi Brama Słoneczna (Puerta del Sol – niezmiennie prowadząca mnie do La Tauriny), Rynek (Plaza Mayor – kojarzący się z Rynkiem na warszawskiej Starówce), Pałac Królewski (El Palacio Real – zapamiętałam głównie dużą kolejkę do budynku w skwarze słonecznym i niezwykle ozdobne sufity. Każda sala reprezentowała inny charakter), Park Zachodni (Parque del Oeste - tu uprawialiśmy prześwietne wieczorne spacery. Zadziwiala mnie ilość ludzi wyległych na ulice miasta oraz obecność rodzin z małymi dziećmi spędzających po ciemku i wesoło czas przy parkowych zabawkach.), pomnik Don Kichota i Sancho Pansy na Placu Hiszpanii (Plaza de Espana), Katedra Naszej Pani z Almudeny (Nuesta Senora de la Almudena), Opera Teatro Real przy Placu Wschodnim (Plaza de Oriente), Plac z fontanną z posągiem bogini Kybele (Plaza de Cibeles) i inne cenne obiekty.
Czy Madryt zachwycił mnie?
Jest to miasto z pewnością bogate w historyczne monumenty i budynki, pelne imperialnych wspomnień i nie zniszczone przez wojenne zawieruchy. Zielone i bogate w wyjątkowe zwyczaje. Z jakichś jednak nie do końca zrozumiałych dla mnie samej powodów, to miasto nie urzekło mnie. Zdaje mi się być jednym z miast europejskich, jakich wiele. Poruszające, nawet piękne, na swój sposób chaotyczne, rześkie, brudne, różnorodne. Różne szczegóły tej stolicy poruszały mnie niezmiernie i inspirowały ducha. Podzieliłam się tym właśnie z Wami. To były dojmujące wzruszenia.
A jednak, ja zakochałam się w Toledo…
Obok Anki siedziała ciekawość. Niecierpliwie wiercił się spokój. Grzecznie mruczała cisza.
Świat przestał pędzić i glębiej zasłuchał się.
[1-przyp. red.] pchaj się, kto może!