Popatrzyłam właśnie na filiżankę. Zdumiałam się, bo jej widok pobudził mnie do przywołania wspomnień i podjęcia przemyśleń.
Dostałam ją od Martyny. Mała, biała, porcelanowa filiżanka do espresso. Zbliżały się właśnie Święta Bożego Narodzenia. Zapadł wieczór. A my we dwie siedzące wśród palących się świec, przy zielonej herbacie, winie, ciastkach i w ciszy ścian naszej ursynowskiej kuchni. Patrzymy na siebie z uśmiechem i wspominamy nasze dziecięce lata. Przywołujemy tę ciemniejszą stronę naszego dorastania, ale z jakby nową nadzieją na przyszłość. Obie przeszłyśmy wiele i teraz dzielimy się naszymi zwycięstwami nad lękami i smutkiem. Dzielimy się też wzajemnym zaufaniem. Jeszcze długa droga przed każdą z nas do osiągnięcia duchowego spokoju, ale w ten wieczór naprawdę chcemy przeżyć Boże Narodzenie.
Wręczam Martynie szkatułkę.
„Niech każdorazowe otwarcie jej przypomina Ci o skarbcu jakim jesteś dla siebie samej i jakim jesteś dla mnie. Zawsze można w nim znaleźć coś wartościowego i pięknego”.
Mówię Jej prawdę.
Martyna zmieniała się na moich oczach. Zmagając się z nadmiarem obowiązków w pracy i nieuczciwym szefostwem obrastała w siłę i dzielność. Jak to możliwe? Ja załamałabym się pewnie.
Cóż, jesteśmy inne. Z inną historią i wrażliwością.
Ale obie jesteśmy piękne w swoich przeżyciach.
I dzielimy się sobą w ten wigilijny wieczór.
Martyna daje mi małą porcelanową filiżankę („Andzia, jesteś piękna”).
Nie odważam się z niej pić. Tylko spoglądam na nią, od czasu do czasu. Mam nieodparte wrażenie, że taki jest właśnie mój stosunek do życia. Przyglądam się mu. Nawet podziwiam je. Ale z niego nie piję. Z lęku. Przed bólem, porażką, rozczarowaniem, jakimś zatruciem. Ratuję się grubym, nietłukącym się, ale ciężkim kubkiem.
Martyna jest mną zachwycona. Podziwia mnie za charakter i światopogląd.
Daje mi piękną filiżankę.
Ja piję z niej tylko w kawiarniach. Tam, gdzie mogę się ukryć między słodkim ciastem a przyjemną rozmową z kimś.
Czy moje zwycięstwa nad sobą to mrzonka?
Przecież naprawdę się zmieniłam. Przekroczyłam niejedną granicę w sobie.
Z wieloma sprawami poszłam do przodu.
Jednego jeszcze nie zrobiłam.
Nie przyjęłam tych granic, których nie da się przesunąć. Których istnienie można tylko zaakceptować.
„Kochane przeszkody”.
Może kiedyś tak powiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz