Lot do Madrytu przebiegł nam bezproblemowo. Byłam bardzo niewyspana, ponieważ będąc po pracy zaczęłam się pakować późno, a dodatkowo musiałam załatwić kilka spraw przed wylotem.
Zostawiałam jednak Polskę ciekawa tego, co dobrego przyniesie mi ten wyjazd.
Pierwsze dni w Madrycie upłynęły nam pod hasłem: couchsurfing.
Dzięki aktywnym poszukiwaniom Beaty poznałam Shaheen, która gościła nas w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu.
Shaheen okazała się niezwykle gościnną Amerykanką. Jestem pod wrażeniem zaufania, jakie nam – nieznanym sobie osobom – okazała. Przyjęła nas dwie, a potem również mojego kolegę Łukasza pod swój madrycki dach. Oferowała nam swoje jedzenie i pokazała nam miasto. Wspólnie też udzielaliśmy się na imprezach cousurfingowych. A po naszej wyprowadzce utrzymywała z nami kontakt przez cały miesiąc naszego pobytu zapraszając na imprezy czy wspólną kolację.
Nie wtajemniczonym wyjaśnię, że couchsurfing to modna obecnie forma podróżowania polegająca na spaniu u kogoś, zwiedzaniu miejsc ze swoim gospodarzem, poznawaniu innych podróżujących przy kawie czy wspólnym obiedzie lub oferowanie samemu tzw. kanapy, czyli miejsca do spania.
Nie jest łatwo znaleźć osobę, która przyjęłaby za darmo nieznaną osobę, a jeszcze trudniej dwie. Beata – koleżanka, z którą poleciałam do Madrytu, wykazała się niezwykłą umiejętnością perswazji i niezwykle szybko udało się Jej przekonać Shaheen do przyjęcia nas pod swój dach.
Jestem też niezwykle wdzięczna Shaheen, że w kryzysowym dla mojego kolegi momencie zaoferowała Mu swoją pomocną dłoń.
Po wylądowaniu na klimatyzowanym lotnisku Barajas i odebraniu naszych bagaży wyszłyśmy z budynku. Moje pierwsze wrażenie związane było z uderzeniem gorąca i intensywnym światłem słonecznym.
Jestem stworzona do upałów!
Temperatury, z którymi niektórzy moi znajomi nie radzili sobie, dla mnie były błogosławieństwem.
Źle znoszę niskie temperatury – szybko marznę i non stop choruję.
Pod upalnym słońcem Hiszpanii czułam się bardzo, bardzo dobrze!
Pojechałyśmy z Beatą autobusem, który bezpośrednio prowadził do stacji metra i pociągów Atocha, w pobliżu której mieszka Shaheen z mężem.
11 marca 2004 roku na stacji Atocha miał miejsce atak terrorystyczny (wg portalu twojaeuropa.pl dokonali go islamiści), który spowodował śmierć191 osób, a 1800 osób zostało rannych.
Przywitanie było sympatyczne. Poznałam niezwykle towarzyskiego kota Talli, który pod koniec naszego pobytu został w żartobliwie przechrzczony na Witolda :)
Talli nie odstępował nas do tego stopnia, że musiałyśmy z nim spać :) Jak książę rozkładal się między naszymi stopami (a jest to bardzo duży, gruby kot) i nie mając pewności, jak zachowałby się, gdybym siłą go zepchnęła, miałam przez noc zgięte nogi śmiejąc się w duchu, że mam do czynienia z psią wersją kota – ciekawskiego, przyjaznego, przylepnego niemalże.
Pamiętam chwilę, kiedy na trzeci dzień miał dołączyć do nas Łukasz Dziewczyny były wtedy w parku Retiro na pikniku z innymi couchsurfurfowcami. A ja czekałam na Jego przyjazd. Rozmawiałam z Tallim po angielsku zapominając, że to przecież kot. Zrobiło się jednak naprawdę śmiesznie, kiedy kocur ciekaw mojego kolegi i Jego walizy położył się bezpardonowo na Jego otwartej walizie i trzeba go było siłą przestawić na inne miejsce.
Talli usilnie próbował tez wyjść z nami z mieszkania, kiedy wybieraliśmy się na Mszę.
Fajnie jest wspominać takie urocze drobiazgi! :)
Wracając do couchsurfingu, pierwszego dnia, po wylądowaniu, przywitaniu z Shaheen i kotem, zjadłyśmy pierwszy hiszpański posiłek – tapas, który okazał się preludium do wspaniałej podróży po smakach kuchni.
Potem Shaheen, Beata i ja wybrałyśmy się na pierwszą imprezę couchsurfingową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz