Ostatni miesiąc spędziłam w Hiszpanii.
Jak zapewne wiadomo niektórym z Was, w dniach 16-21 sierpnia, w Madrycie odbywały się Światowe Dni Młodzieży.
Jako wolontariusz wyjechałam wcześniej, tzn. 29 lipca i rozpoczynając niezapomnianą przygodę madrycką. Będąc świeżo po powrocie mam w pamięci hasła określające nasz pobyt: Jornada Masakra de la Juventud, Tornado Masakra de la Juventud albo Surrealizm Hiszpański. Działo się tam bowiem wiele sytuacji niesprzyjających naszym pozytywnym reakcjom, wiele absurdalnych momentów, które doprowadzały nas na przemian do wściekłości, śmiechu lub płaczu albo kombinacji tych trzech. Wszystkie związane były z dezorganizacją hiszpańską, niedotrzymywaniem danego słowa przez Hiszpanów oraz fatalnym przepływem informacji i zmianą planów co chwila. Pobyt w Madrycie upłynął nam – wielu polskim wolontariuszom – w atmosferze frustracji, narzekania, prób ratowania dobrego humoru i dezercji z wyznaczanych nam zadań w celu pożytecznego spędzenia czasu.
Wierzę, że niektórzy wolontariusze ciężko pracowali.
Sądzę jednak, że było nas za dużo i pozostała – dodam - bardzo duża część czuła się traktowana jak nikomu niepotrzebny ktoś, kogo czas był systematycznie marnowany i bez interwencji władz kościelnych nie mógł również uczestniczyć w ważnych wydarzeniach, jakie przysługiwały - zwłaszcza nam – wolontariuszom. Co my byśmy zrobili, gdyby nie ta interwencja! Mimo to, wciąż o niektórych z nas zapomniano, a wielu przez prawie cały pobyt nie mogło korzystać z bonusów, jakie przysługiwały pielgrzymom, czyli darmowych wejść do różnych miejsc, np. muzeów.
Po sobie widzę, że wściekłość doprowadzała mnie do rozpalonych policzków.
Rozwinęłam w sobie zmysł walki o swoje i spryt.
Częstotliwość, z jaką przeklinałam, była wysoka.
Non stop wysłuchiwałam swoich i cudzych narzekań.
Zaobserwowałam, że ja i inni jesteśmy egoistami na potęgę – madryckie zmagania były idealnym podłożem do sprawdzenia naszych charakterów.
Łapczywie próbowałam widzieć dobre strony tego pobytu.
Szczęśliwie udawało mi się.
Do końca jednak – czyli do powrotu do Polski – przytrafiały mi się niesprzyjające sytuacje, które dają mi mocno do myślenia, że tam, gdzie ma się dziać prawdziwe Dobro, tam próbuje gwałtem wtargnąć Zły.
Daję szansę Światowym Dniom Młodzieży (nie – hiszpańskim spędom) i chcę pojechać na kolejne, do Brazylii.
Mam obawy, że będzie to kolejna MANANA, z uwagi na południowy charakter narodu, ale może jednak uszczknę cokolwiek dobrego z tych dni i pozwiedzam Rio.
Lo recuerdo, Siostra.
OdpowiedzUsuńSylwek
:) Braciak! :)
OdpowiedzUsuń