
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
couchsurfing
Pierwsza impreza couchsurfingowa odbyła się w mieszkaniu wynajmowanym przez pewną Amerykankę. Było sporo ludzi, których imion w większości nie pamiętam. Ale mieszanka narodowości była naprawdę wyśmienita! Polki, Niemcy, Hiszpan, Argentynczyk, Brazylijczyk, Włosi,Amerykanie. Ludzie, którzy mieszkają w Madrycie albo którzy byli tu przejazdem. Przygotowaliśmy mnóstwo jedzenia i pysznego hiszpańskiego alkoholu (sangria) i rozmawialiśmy długie, długie godziny.
Tak zaczęłam swój pobyt w Madrycie. Każdego wieczoru w coraz bardziej poszerzonym składzie spotykaliśmy się w parkach, pubach czy mieszkaniach.
Cieszę się, że poznałam Sashę i Lisę z Niemiec, Alana z Brazylii, Alejandro z Argentyny. Przeprowadziłam z Nimi sympatyczne rozmowy, byliśmy naprawdę ciekawi siebie nawzajem. Sasha zaimponował mi płynną znajomością angielskiego i hiszpańskiego (zna również kilka innych języków) i tym, że jest bardzo zaangażowany w couchsurging zarówno jako gospodarz (non stop kogoś przyjmował w swoim mieszkaniu na noc, a także organizował domowe imprezy), jak i podróżnik. Z Lisą przeprowadziłam interesującą rozmowę o wierze. Alan – to niezwykle pogodny, ciepły i otwarty człowiek, który z prawie zerową znajomością angielskiego uparcie próbował komunikowac się ze mną w tym języku (z uwagi na moją słabą znajomośc hiszpańskiego i zerową – portugalskiego). Pomimo bariery językowej zdążyliśmy dowiedziec się czegoś o sobie, a przede wszystkim doświadczyłam z Jego strony niezwykłej brazylijskiej serdeczności. Z Alejandro oglądaliśmy wspólnie Jego zdjęcia, a później długo rozmawialiśmy o Bogu, wierze i.. Światowych Dniach Młodzieży. Alejandro jest niewierzący, ale był bardzo zasłuchany w moje opowieści i dobrze czułam się w Jego towarzystwie, ponieważ nie komentował moich przekonań i chciał je poznac.
Z przyjemnością wspominam wieczór spędzony w towarzystwie Węgra Tibora, którego typ urody, jak i temat rozmów (sytuacja ekonomiczna na Węgrzech) uruchomiły poczucie, że rozmawiam z kimś, z kim się rozumiem. Gdybym nie poznała Tibora, byłabym pewna – sądząc po wyglądzie – że jest Polakiem.
Wspaniale też rozmawiało mi się z Polkami. Będę wspominac wspólny skok pod wodę spadającą wielkim deszczem, której używano do spryskiwania trawy. Była upalna noc. Niedziela. Spacerowaliśmy (Shaheen, Sasha, Łukasz, Beata, Iza, Iza i ja) po Parku Retiro (w którym wcześniej cieszyliśmy się wspólnym piknikowaniem) i nagle dostrzegłyśmy (Iza, Iza i ja) wodospad wody wydostającej się wprost ze szlauchów. Nie trzeba było długo się zastanawiac, kiedy po chwili znalazłyśmy się wprost pod strumieniami. Było niezwykle przyjemnie. Po chwili moja niebieska sukienka była sucha i tylko pamięc zachowała ślad tamtej kąpieli :).
A potem oglądaliśmy przemiłe przedstawienie teatru lalek i po chwili wybraliśmy się na nocne zwiedzanie miasta i niebezpieczne smaczne kanapki z szynką (bocadillo del jamon) w najwspanialszym barze kanapkowym i piwnym Muzeo del Jamon (tak, tak! Muzeum Szynki :)!). Dla mnie i kolegi Łukasza Muzeo, i pewna restauracja w centrum Madrytu to zdecydowanie numery jeden naszych kulinarnych wycieczek. Ale o Muzeo i La Taurinie jeszcze napiszę :).
Dzięki Shaheen poznałam wiele niezwykłych osób.
Pewnego jednak wieczoru na imprezę couchsurfingową wybraliśmy się bez Jej wsparcia.
Tamże, w Parku de Oeste, niedaleko egipskiej świątyni Templo de Debot, pośród mnóstwa podróżników i osób sprzedających piwo, w ciemności i przy szalonym wietrze, mając panoramę miasta za sobą, a fantastyczną zieleń parku przed oczyma poznałam niezwykłą Baskijkę.
Nazywa się Berta.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz