czwartek, 12 listopada 2009

bywa i tak...

DERBY – PRZYSTANEK CZWARTY.

Ciekawe jest Connecticut. Małe miejscowości to charakterystyczny rys tego stanu. Seymour, Stratford, Milford. Większe są: New Haven, Bridgeport, Hartford. Ja mieszkalam w Derby, kilkadziesiąt km od wybrzeża Oceanu Atlantyckiego. Wiosna w Stanach to cudowny, piękny obraz. Amerykanie bardzo dbają o drzewa, krzewy i kwiaty i wspaniale współpracują z naturą w tworzeniu niepowtarzalnej galerii obrazów. Pełnej pastelowych, niezwykłych kolorów. Dodac do tego, ptaki, jakich nie uświadczamy w Polsce i galeria przypomina nieco egzotyczna wyprawę do świata przyrody. Wyobraźcie sobie również pobliskie zatoki, łodzie, żaglówki i wyobraźnia ma się w swoim żywiole.
Piękna jest tu również jesień.

Ciekawą sprawą w amerykańskim narodzie jest poczucie wspólnej odpowiedzialności za kraj, własny stan i – co godne pochwały - lokalne wydarzenia. Ludzie mają obowiązek dbania o swoje posiadłości, więc typowym obrazkiem jest regularne koszenie trawy, usuwanie jesiennych liści i śniegu ze swoich podwórek. Jeżeli ktoś nie stosuje się do powyższych zasad, sąsiad takiej osoby ma prawo wezwac odpowiednie służby do przywołania delikwenta do porządku. Uczestnicząc we Mszy Świętej niejednokrotnie miałam okazję obserwowac odpowiedzialnośc Amerykanów za innych i zainspirowana ich przykładem sama podejmowałam się pewnych działań skierowanych ku drugiemu człowiekowi. Niezwykłym momentem była dla mnie akcja zbierania pieniędzy na potrzeby Biednych w innych krajach. Po obszernej i szczegółowej wypowiedzi osób reprezentujących daną społecznośc misyjną lub organizację charytatywną ministranci podchodzili do każdego uczestnika Mszy i wręczali – każdemu osobno – dodatkowe informacje o potrzebach Ubogich. Zawarty tam był szczegółowy rozrachunek, ile dolarów kosztuje wybudowanie nowego domu, nowej studni czy jaka suma pokrywa ilośc posiłków/mies. Wręczone zostały również dane kontaktowe i konto danej organizacji zalakowane w kopertę tak, że wystarczyło wypisac czek, wrzucic do koperty i wrzucic do skrzynki bez konieczności kupna znaczka pocztowego. Przyznam, że podejście takie jest i sprytne, i bardzo mądre. Potraktowanie każdego z nas z osobna daje poczucie, ze jestem tu ważna i mam wpływ na to, co się dzieje. Jakże odmienne uczucie towarzyszy mi w Polsce, szczególnie w sprawach związanych z polityką.
Mamy taką naturę, że jeśli ktoś będzie się do nas zwracac ogólnie, to ogólnie też rzecz biorąc – nie zrobimy nic albo zrobimy niewiele. Potrzebujemy czuc, że jesteśmy kimś i to kimś ważnym. Zauważcie, jak tę naturalną i dobrą potrzebę wykorzystują marketingowcy. „ Zadzwoń już dziś! Specjalnie dla Ciebie. Jesteś tego warta. Express yourself.” i wiele innych przykładów osobistego potraktowania klienta.
Kościół amerykański zrozumiał tę częśc prawdy o nas. Niejedna osoba wypisała czek lub podzieliła się gotówką jeszcze w kościele, żeby na miejscu wesprzec daną organizację.
Podobnie Amerykanie zagrzewali mnie do walki, kiedy w Connecticut toczyła się walka o niezależnośc prawną, finansową i administracyjną kościoła katolickiego. W gazetkach kościelnych znajdowały się przykłady treści sprzeciwiających się zalegalizowaniu pewnego projektu ustawy, która odebrałaby władzom kościelnym jakąkolwiek moc decyzyjną w sprawach Kościoła. Były również podane adresy mailowe i numery telefonów do senatorów i reprezentantów Capitolu w Hartford, którzy mogli zagłosowac przeciw ustawie. Były również podane dane kontaktowe do osób, które przygotowały projekt ustawy. Pewnego dnia, pod Capitolem zebrały się tysiące wiernych, których walka wespół z władzami doprowadziła do usunięcia projektu z życia prawnego stanu Connecticut.
Przyznam, że w tym kraju wielokrotnie miałam okazję spotkac się ze sprawami, które bolały mnie – chrześcijankę. Wymienię tylko przykład miss Kaliforni, która o włos była od utraty korony za to, że zapytana, co myśli o małżeństwach gejów, powiedziała, że wychowana jest tradycyjnie i uważa, ze prawdziwe małżeństwo jest między kobietą a mężczyzną. Za tę wypowiedź została publicznie w najgorszych przekleństwach znieważona przez geja, który zadał jej to pytanie (na szczęscie, nie w trakcie wyborów na miss Ameryki) i wciągnięta w prawdziwą walkę. Musiała szczegółowo tłumaczyc się przez organizatorami konkursu i mediami. Jej wypowiedź została uznana przez media za kontrowersyjną (!) i długo, po Jej wypowiedzi każde wiadomości telewizyjne emitowały powtórki tamtej chwili oraz wulgaryzmy oburzonego geja.
A przecież, ta dziewczyna nie naruszyła, tak usilnie strzeżonych, zasad demokratycznych swojego kraju. Zapytana, wyraziła swoje zdanie. Odniosłam wrażenie, że teraz w tym kraju to geje mają większe prawa do głosu. I to mnie boli. Skoro publicznie mogą walczyc o swoje prawa, inni również muszą mieć prawo do swojego głosu i do szacunku.
Wracając do tematu wspólnej odpowiedzialności..
Amerykanie mają szczególny stosunek do zwierząt. Na terenie Stanów funkcjonuje rodzaj policji chroniącej zwierzęta domowe. Takie służby wezwane przez kogoś mają prawo wejść na teren posiadłości osoby podejrzanej o znęcanie się nad zwierzęciem lub o zaniedbywanie opieki nad nim. Mogą - po szczegółowym zbadaniu stanu zdrowia pupila i warunków, w jakich przebywa - zabrac zwierzę do schroniska i ukarac właściciela. Istnieje również specjalny program telewizyjny poświęcony działaniom tejże policji.
Zatrzymując się na chwilę przy temacie zwierząt..
Jakiż szok przeżyłam, kiedy będąc w odwiedzinach u pewnej rodziny w Seymour, miałam okazję zetknąc się z bardzo osobistym stosunkiem do psa. To Sasha, wspomniana już przeze mnie w poprzednim blogu. Jak żyję, nie spotkałam się z takimi falami czułości dla tej suki. Jako członek rodziny, miała prawo zasiąść na chwilę przy stole, obok „dziadka” – czyli Jima, któremu najbardziej odbijało na jej punkcie. Mogła też dostac parę przekąsek od „babci” – Joyce i być pieszczona przez ”mamę” – czyli Stacy. Masakra, nie mogłam na to patrzec bez uczucia zmieszania. Niedawno zmarła też córka – czyli papuga Gertrude, którą trzeba było skremowac, a jej prochy spoczną na szafie obok prochów ukochanego kota zapakowanych w efektownym pudełku. Sasha była podstawowym tematem rozmów i jedyną odbiorczynią pocałunków i przytuleń.
Było mi niezręcznie, przyznam. Choc, teoretycznie, mogłabym to zrozumiec, bo sama byłam fanką zwierząt w dzieciństwie i wieku nastoletnim. Miałam fioła (dosłownie!) zwłaszcza na punkcie ostatniej suki. Kiedy pomarło jej się, zmieniłam swoje priorytety i nauczyłam się, że miłosc w najpierw, ma obejmowac moich ludzi i to o nich mam zadbac w pierwszym względzie.
Ciekawe, że podobne doświadczenia w kwestii szczególnego afektu Amerykanów w stosunku do zwierząt ma również moja Mama, która w USA spędziła 4 lata (w tym samym Connecticut) wspominając kiedyś, że dziecko amerykańskie nie dostanie ciepłego mleka na śniadanie, które będzie należało się ulubionemu kotu. A Pani, która zaprosiła mnie do Derby, w każda środę, w porze wieczornej zdawała szczegółowe relacje z tego, co musiała zrobic dla kogutów swojej pracodawczyni, z których jeden mieszka w domu i zostawia swoje odchody, gdziekolwiek się da. Jak członek rodziny ma wszelkie prawa do tego domu.

Eh, no bywa i tak :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz