czwartek, 12 listopada 2009

czuj się, jak u siebie w domu...

SOUTH BEND (INDIANA) –TRZECI PRZYSTANEK.

Trudno mi powiedziec, czy miasto jest duże, ponieważ zatrzymałam się tam na, zaledwie, jedną noc i dzień. Odwiedziłam z kolegą Jego Mamę i Babcię, i większośc czasu spędziłam z całą Trójka w domu. Pobieżne wrażenia podczas zakupów i spaceru doprowadziły mnie do wniosku, że South Bend jest spokojną miejscowością, pełną domów i zieleni.

Poraz kolejny spostrzegłam, że wygląd zewnętrzny Amerykanów niekoniecznie stanowi temat, którym warto byłoby się zainteresowac. Może jest to cecha charakterystyczna małych lub średnich (w sensie liczebnym) miejscowości? Przypuszczam, że nie jestem daleko od prawdy w swoich przemyśleniach zważywszy na to, że odwiedziłam 10 – do 15 niewielkich miejscowości (w różnych stanach) i motyw niedbałego ubierania się powtarzał się, bez wyjątku, w każdej z nich.

Tymczasem jednak, moją szczególną uwagę przykuwał sposób przyjmowania gości przez rodzinę amerykańską. Wprawdzie, jeśli chodzi o Indianę, byłam tylko w jednym domu, ale podobny schemat biesiadowania zauważyłam również w Wisconsin i Connecticut.
Słyszałam, że naród ten nie pielęgnuje spotkań towarzyskich w domu. Podobno, powszechne jest spotykanie się w klubach.

Moje doświadczenia zdają się przeczyc temu zwyczajowi. Większośc spotkań z ludźmi odbyłam w domach.

Meksykanie, zdają się być zbliżeni kulturowo do Polaków. Specjalnie przygotowane jedzenie i intensywna, serdeczna rozmowa. Jesteś gościem, ta chwila jest szczególna, więc trzeba Cię szczególnie potraktowac.

Amerykanie mają zwyczaj mówic: „make yourself at home”. Co to oznacza w Ich wydaniu? Nie licz na specjalne względy czy zwiększoną uwagę na Tobie, bo przecież..jesteś u siebie, w domu. Chcesz sobie pospac na kanapie? Poczytac książkę? A może masz ochotę pobyc tylko ze sobą? Proszę bardzo, droga wolna. Przyznam, że na początku było mi trudno poczuc się w obcym domu jak domownik. Nie wiedziałam, jak się zachowac, kiedy gospodarz pewnego domu wyszedł na 2 lub 3 godziny, żeby zając się naprawą swojego samochodu..w trakcie goszczenia mnie u siebie. Powiedział tylko: „jak zgłodniejesz, wiesz gdzie jest lodówka”. Jak to? Przecież, jestem tu kimś specjalnie zaproszonym! Dlaczego nikt się tu mna nie interesuje?

Make yourself at home..

Podobnie, w South Bend, byłam traktowana jak swój, czyli nie gośc. Bez nakłaniania do zjedzenia czegoś (chcesz, to zjedz; nie chcesz, to nie jedz) i bez specjalnie przygotowanych potraw. Ot, dzień, jak co dzień. Spędziłam sporo czasu sama w pokoju rozmawiając przez telefon z kimś z Polski i nikt nie nalegał, żebym wróciła „na gościnę”. Jako takiej, przecież, nie było. Tylko mnie było głupio, że zaniedbuję spotkanie.

Make yourself at home…

Ten rodzaj gościnności posmakowałam z przyjemnością dopiero w Connecticut. Spędziłam ostatnio Memorial Day z rodziną amerykańską. Było 8 osób. Siedzieliśmy przy - tym razem - suto zastawionym świątecznym stole. Nie znałam wszystkich. Wszyscy jednak byli domownikami tego domu. Jadąc więc do Seymour bałam się, że co bardziej zainteresowani zaczną zasypywac mnie pytaniami o mnie, polską kulturę i będę musiała – słysząc w ciszy oddechy ciekawości i jedyny mój głos w jadalni – swoim łamanym, czasem, angielskim wszystko o sobie opowiadac. Tymczasem, ponownie, byłam uznana za swoją i nikt specjalnie się mną nie zajmował. Poczułam ulgę. Brak natarczywości. Umiarkowane zainteresowanie. Ot, miła konwersacja. Sympatyczny dialog o mnie, Genie, Joyce, Jim’ie, Stacey, Garym, Jennie i Louisie. Każdy miał swoje 5 minut i jednocześnie nikt nie znalazł się na świeczniku. Wyjątek stanowiła tylko Sasha –wielbiony przez rodzinę pies. Potem każdy z nas położył się wygodnie na kanapach i robił to, na co miał ochotę.

Make yourself at home …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz